Trzeba to robić

O potrzebie tworzenia kultury w przestrzeni społecznej z Wojciechem Różakiem, muzykiem i animatorem kultury rozmawia Maciej Górnicki

Jesteś twórcą i wieloletnim animatorem festiwalu muzyki organowej w Gliwicach. Chciałbym zapytać cię o początki tej inicjatywy: skąd wzięła się idea stworzenia takiego festiwalu?

W tym roku zrealizowaliśmy trzydziestą edycję Międzynarodowego Festiwalu Dni Muzyki Organowej, czyli jest to już kawałek czasu, natomiast pierwsza edycja odbyła się w 1990 r. Krąg wykonawców był wtedy ograniczony do środowiska katowickiego i krakowskiego. Same Dni Muzyki Organowej powstały na bazie bardzo prężnych Tygodni Kultury Chrześcijańskiej, którymi kierował ks. Herbert Chlubek. Gdy Kościół uzyskał swobodny dostęp do mediów, te Tygodnie zaczęły tracić na znaczeniu. Zaczęliśmy się razem zastanawiać, jaką można by stworzyć alternatywę, która z jednej strony miałaby chrześcijańskie korzenie, z drugiej – byłaby mocną imprezą kulturalną. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to że najbardziej z kulturą chrześcijańską związana jest muzyka kantatowo-oratoryjna czy organowa, która powstawała na użytek liturgii – i tak doszło do realizacji tej pierwszej edycji. Organizowała ją agencja artystyczna Silesia, natomiast za kolejne odpowiedzialne było Towarzystwo Przyjaciół Gliwic. Doszedłem do wniosku, że lepiej to organizować w ten sposób niż przez komercyjne agencje.

Jak wygląda współpraca w dziedzinie promocji kultury na styku biznes – Kościół – samorząd – instytucje obywatelskie? Czy jest ona możliwa i czy przynosi dobre efekty?

Na pewno jest możliwa. Jeśli chodzi o Kościół, współpraca jest bardzo dobra. Drzwi gliwickich świątyń zawsze były otwarte. Wiem, że w niektórych częściach kraju tego typu działania są odpłatne, natomiast my wnosiliśmy taki wkład dla świątyń, że przeprowadzaliśmy profesjonalne przeglądy instrumentów – nadzór organmistrzowski, strojenie niektórych głosów w organach. Jeśli chodzi o samorząd – bywa z tym różnie. Startujemy o granty – czy to do samorządu, czy do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Sądzę, że gdyby samorząd bardziej aktywnie włączył się do promocji takiego przedsięwzięcia, współpraca mogłaby być bardziej efektywna. Przykładową formą mogłaby być współpraca z biurami podróży, oferującymi możliwość uczestnictwa w imprezie dla osób spoza Polski.

Co sądzisz o tezach, że kultura musi się sama zareklamować i sprzedać? Czy wszystkim powinien rządzić rynek, natomiast państwo i samorząd powinny zrezygnować z mecenatu?

Na pewno nie w Polsce. Patrzę także z perspektywy Szwajcarii, gdzie punktem honoru dla sponsorów jest „widzieć i być widzianym”. Tam nie ma problemów ze sprzedażą koncertów z „górnej półki”. Nasze społeczeństwo nie do końca dorosło do takiego podejścia. Wpływy z biletów nie wystarczą na sfinansowanie koncertów. Nie chcemy dawać cen zaporowych, więc podejście komercyjne przy tego rodzaju imprezach byłoby po prostu niemożliwe. Łatwiej jest dużym instytucjom, takim jak NOSPR czy Filharmonia Śląska, ale nawet ich nie dałoby się utrzymać tylko ze sprzedaży biletów.

Czy jest to bardziej problem wynikający z zamożności społeczeństwa, czy też z poziomu kultury? Dlaczego w jednym kraju łatwiej jest sprzedać bilety na zasadach komercyjnych, w drugim zaś może być to trudne?

Przede wszystkim w Szwajcarii jest zupełnie inna ordynacja podatkowa. Tam uzyskuje się pełny odpis, jeśli sponsor daje pieniądze na kulturę. U nas marnie się to opłaca. Wiele stowarzyszeń, takich jak nasze, nie prowadzi działalności gospodarczej, a co za tym idzie – reklamowej, co staje się kolejnym progiem i barierą. Faktem jest też o wiele lepsze wyrobienie muzyczne czy kulturalne społeczeństw zachodnich. U nas do pewnych rzeczy dopiero zaczynamy dorastać. Dalej, na Zachodzie biznesmeni są bardziej hojni. U nas bardzo skrupulatnie liczy się koszty i zyski, a jednocześnie niestety łatwiej jest biznesmenowi kupić sobie kolejny samochód niż zainwestować w kulturę…

To prawda, zwłaszcza jeśli chodzi o kulturę wysoką. Czy możesz wyjaśnić, czym różni się pop-kultura, na którą jakoś łatwiej jest znaleźć pieniądze od kultury wysokiej? Którą z nich jest łatwiej promować?

Pop-kultura to zazwyczaj gwiazdy powszechnie uznane, których utwory nadawane są we wszystkich radiofoniach na całym świecie. Są promowane przez radio, telewizję, mają krąg sponsorów. Znacznie więcej ludzi słucha muzyki pop niż sięga do wysokiej kultury, wszystko to więc oznacza zasięg masowy – dzięki temu łatwiej się utrzymać. W minionej epoce próbowano nam wpoić, że „sztuka jest dla mas”. A jednak sztuka jest raczej dla koneserów niż dla mas.

Dlaczego trzeba kształtować smak artystyczny i umiejętność rozumienia sztuki? Czy to jest rzeczywista potrzeba społeczna, czy tylko zachcianka nielicznych, których na to stać? Czy promocja wysokiej kultury daje coś społeczeństwu?

Jest to jak najbardziej rzeczywista potrzeba społeczna. Jeśli pewien etap formacji do odbioru sztuki zostanie zaniedbany, cały dorobek kulturalny może zaniknąć. Trzeba „inwestować”, zwłaszcza w takich czasach, gdy wychowanie muzyczne w Polsce praktycznie znikło ze szkół. W Szwajcarii każde dziecko w szkole otrzymuje edukację muzyczną, musi grać na jakimś instrumencie, czy to na flecie prostym (blokowym) czy na fortepianie. Skutkuje to między innymi zrozumieniem, ile trzeba włożyć pracy w wyćwiczenie utworu – stąd też zawód muzyka jest ceniony.

Przypomina mi się sytuacja z Anglii, kiedy podczas konferencji chrześcijańskich psychologów zostałem poproszony o przygotowanie utworu chóralnego na zakończenie. Wydawało mi się to niemożliwym zadaniem, a jednak okazało się, że uczestnicy – bynajmniej nie zawodowi muzycy – bez problemu odczytali przygotowane nuty i w krótkim czasie nauczyli się utworu. W Polsce byłoby to nierealne. To świadczy o różnicy w edukacji muzycznej.

To prawda. Mam też z racji wykonywanej funkcji organisty w Zurichu styczność z amatorskim chórem i wiem, jak wygląda taka praca tam, a jak wyglądała w Polsce. Tam dziewięćdziesiąt procent osób jest w stanie czytać nuty na bieżąco. Ale można teraz korzystać z takich pomocy naukowych jak CD ze ścieżkami audio z wybranymi partiami głosowymi – słuchając tego można nauczyć się własnego głosu.

Mówi się, że kultura czy też muzyka łagodzi obyczaje. Czy myślisz, że muzyka wpływa jakoś na stosunek ludzi do siebie, na ich więzi i postrzeganie świata?

Już starożytni filozofowie greccy byli tego zdania. Mówili o katharsis – oczyszczającej roli sztuki. Na pewno muzyka łagodzi obyczaje, ale pytanie: jaka? Są też rodzaje muzyki mogące prowadzić do powiększania napięć czy agresji, na przykład ostra muzyka rockowa, heavy metal. Już Grecy wiedzieli, że pewne skale muzyczne prowokują emocje, które mogą nawet wywoływać niekontrolowaną agresję.

Czy dobrze rozumiem, że właśnie muzyka szczególnie oddziałuje na emocje?

Jest to na pewno oddziaływanie na emocje. Muzyka to jedna ze sztuk, która jest w stanie w dużym stopniu wpływać na wymiar emocjonalny. Na pewno muzyka klasyczna, pomijając może pewne nurty awangardowe, jest przyjazna dla ucha i wywołuje emocje pozytywne. Może skłaniać do kontemplacji czy do modlitwy. Zwłaszcza, jeśli jest powiązana z inną sztuką. Wprawdzie cenię sobie, jako organista, zaproszenia do sal koncertowych, ale dochodzę do wniosku, że lepiej się gra w kościołach, gdzie jest inna architektura samych organów, a muzyka w harmonijny sposób współgra z całym wnętrzem. Taka atmosfera szczególnie sprzyja odbiorowi.

Mogę to potwierdzić. W zeszłym roku byłem w Krzeszowie, gdzie piękne barokowe organy znajdują się we przebogatym barokowym wnętrzu pocysterskiego sanktuarium. Słuchanie muzyki organowej w takim miejscu staje się przeżyciem nie tylko muzycznym, ale niejako przenosi nas w inny, pełen duchowej harmonii świat.

Myślę, że ubiegłe wieki to był czas, gdy zarówno ci, którzy budowali świątynię, przyozdabiali jej ołtarze, jak i ci, którzy tworzyli muzykę, dbali o taką doskonałą harmonię. We współczesnych kościołach często tego niestety brakuje. Nie ma spójności, nie ma tego doświadczenia harmonii.

Czy zgodziłbyś się ze stwierdzeniem, że współczesna kultura masowa jest bardziej chaotyczna, destruktywna i pełna agresji, w odróżnieniu od dawnych wieków – i że może to mieć także przełożenie na zachowanie odbiorców takiej kultury?

Tak. Jest to też częściowo skutek braku przygotowania odbiorców, którzy nie potrafią odróżnić wartościowej kultury od kiczu. Dotyczy to i muzyki, i architektury, i innych dziedzin.

Czy brakuje nam dobrej współczesnej muzyki kościelnej?

I tak, i nie. Większość utworów uznanych kompozytorów, takich jak Kilar czy Penderecki to duże formy, które nie nadają się do dzisiejszej liturgii. Dawne msze były rozbudowane, bo pisane były do liturgii trydenckiej, w której muzyka wykonywana była niemal przez cały czas, równolegle z liturgią, milkła tylko w kilku momentach. Dzisiaj muzycy kościelni mają problem z wykonaniem takich dzieł. Ale są też przykłady kompozytorów, którzy mają wyczucie współczesnej liturgii, jak Józef Świder. Mówiąc ogólniej o pieśniach kościelnych – polski skarbiec jest tu bardzo bogaty.

Myślę, że warto tu postawić pytanie o to, na ile wspólna kultura – także muzyczna – tworzy więzi społeczne, daje wspólny punkt odniesienia i cementuje społeczeństwo? Czy to, że Polacy śpiewają te same kolędy i mają te same wzorce kulturowe, nadaje nam pewną spójność, poczucie kulturowej wspólnoty?

To ciekawe pytanie. W innych krajach w modlitewnikach jest zapis nutowy. Polska pieśń religijna, przez to, że byliśmy pod zaborami i druk polskich tekstów był mocno utrudniony, była przekazywana drogą ustną. Dlatego mamy tyle wersji jednej pieśni. Wystarczy pojechać na wieś, żeby zobaczyć, jak inaczej ta sama pieśń śpiewana jest w różnych regionach.

Mówiliśmy o kulturze wysokiej i niskiej, a jednak okazuje się, że jest pewna wspólna przestrzeń. Dobrym przykładem są liczne wersje i aranżacje kolęd, zarówno popularne, jak i artystyczne. Ta wielość świadczy o bogactwie, o żywej tradycji. Jest może utrapieniem dla twórców śpiewników, ale jest to autentyczne bogactwo, które możemy zaprzepaścić, jeśli nie będziemy o nie dbać.

Tak, nie chodzi o to, żeby wszystko uprościć i zunifikować. Ludzie będą śpiewać po swojemu - warto to uznać i docenić. To jest bogactwo i pewnego rodzaju folklor.

Wracając do problemu animacji kultury: jak patrzysz z perspektywy trzydziestu lat na tę pracę? Czy na początku było łatwiej, czy wręcz przeciwnie? Czy warto się starać?

To dość trudne pytanie. Początki były ciężkie – było mało dotacji. Teraz system grantów jest dość dobrze zorganizowany. Problemem jest to, że spływają za późno. Nasza impreza została przesunięta z przełomu kwietnia i maja na koniec maja, bo dopiero wtedy pojawiają się środki. Te opóźnienia to prawdopodobnie wynik zaangażowania decydentów w inne sprawy. Kultura nie jest dla nich priorytetem. Jeśli chodzi o sponsorów – jest duża zmiana na niekorzyść. W pierwszym okresie po przełomie politycznym sponsorzy, w tym duże firmy, chętnie angażowali się w kulturę. Jako przykład mogę podać Lufthansę, której sponsoring umożliwiał nam zapraszanie gości z zagranicy. Obecnie nawet największe firmy kierują się zasadą maksymalizacji zysków i cięcia kosztów i trudno jest cokolwiek od nich uzyskać.

Myślę, że ten dominujący obecnie paradygmat ekonomiczny, sprowadzający się do maksymalizacji zysków i cięcia kosztów, jest bardzo szkodliwy – nie wszystko bowiem przeliczalne jest wprost na zysk finansowy.

Tak, i jest to niestety trend ogólnoświatowy. W praktyce wygląda to tak, że młodzi menadżerowie patrzą tylko na to, jak najszybciej się dorobić, a zwykły człowiek ostatecznie nic z tego nie ma. Dla mnie obecnie największym problemem jest zapewnienie bytu i płynności finansowej instytucji kultury. Grono odbiorców nie jest problemem. Przez te lata udało nam się wychować znaczną grupę osób, które chętnie przychodzą na koncerty, co więcej – nie robią tego tylko z ciekawości, ale znają wykonawców i repertuar i świadomie wybierają to, co wartościowe. Gdyby nasz festiwal znikł z afisza, te osoby byłyby bardzo niezadowolone.

Na koniec chciałbym zapytać, dlaczego uważasz, że warto to wszystko robić? Dlaczego warto podnosić poziom kultury i dostarczać odbiorcom muzyczną treść z górnej półki?

Ja mam szczególny stosunek do tej imprezy. Jako jej inicjator i animator traktuję ją po trzydziestu latach jak własne dziecko – nie umiem tu być obiektywny. Ten festiwal jest jednym z pięciu największych festiwali organowych w Polsce: Kamień Pomorski, Gdańsk-Oliwa, Leżajsk, Koszalin i właśnie Gliwice. Wykonawcy to profesjonaliści uznani w całej Europie. Taki festiwal wyrabia publiczność pod względem umiejętności odbioru kultury.

Czyli, podsumowując, rzecz w tym, aby nauczyć ludzi świadomego odbioru kultury - i jest tu konieczny wysiłek systematyczny i wieloletni?

Tak, to właśnie jest sens tego wszystkiego. I to naprawdę motywuje człowieka do pracy, gdy widzi takie grono stałych odbiorców. A zaczyna to już być kolejne pokolenie – starsi odchodzą do wieczności, przychodzą młodzi. Mam szczerą nadzieję, że w przyszłym roku znów zobaczę tych słuchaczy, czekających na kolejne Dni Muzyki Organowej.

Współfinansowano ze środków Funduszu Sprawiedliwości, którego dysponentem jest Minister Sprawiedliwości

Trzeba to robić Trzeba to robić

« 1 »

reklama

reklama

reklama