Świat chrześcijański nam nie pomógł

Jako strona przegrana w tej wojnie straciliśmy bardzo dużo i trzeba to podkreślić, że świat chrześcijański nam nie pomógł. Ograniczał się do słów, do wyrażania żalu, że toczy się wojna w Karabachu, że trzeba ją zakończyć – mówi biskup polowy Armii Armenii Vrtanes Abrahamyan.

Pełniący obowiązki zwierzchnika Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego w Arcachu hierarcha w rozmowie z KAI zwrócił uwagę, że Górski Karabach jako terytorium i państwo znajduje się w bardzo ciężkiej sytuacji pod względem psychologicznym, terytorialnym, a także humanitarnym. 

Witold Repetowicz (KAI): Jak wielkie straty w zakresie dziedzictwa kulturowego i sakralnego poniósł Kościół ormiański, a także sami Ormianie, w wyniku przegranej wojny z Azerbejdżanem?

Bp Vrtanes Abrahamyan: Każda wojna ma bardzo negatywne efekty. My teraz ponieśliśmy straty ludzkie, straty terytorialne i także utraciliśmy wiele kościołów i klasztorów. Jako strona przegrana w tej wojnie straciliśmy bardzo dużo i trzeba to podkreślić, że świat chrześcijański nam nie pomógł. Ograniczał się do słów, do wyrażania żalu, że toczy się wojna w Karabachu, że trzeba ją zakończyć. Faktem jest jednak, że walczyliśmy w zasadzie z pięcioma państwami naraz, w tym należącymi do NATO, posiadającymi broń atomową, a naród ormiański zrobił, co mógł, nie tylko by zachować pokój w tym regionie, ale również podejmowaliśmy wysiłki dyplomatyczne, aby przerwać tę wojnę. To nie my ją zaczęliśmy. To zaczęły Turcja i Azerbejdżan wraz z syryjskimi najemnikami.

Teraz jeśli spojrzeć na mapę Karabachu to znajduje się on jako terytorium i państwo w bardzo ciężkiej sytuacji pod względem psychologicznym, terytorialnym, a także humanitarnym. Ale mimo wszystko musimy z tym jakoś żyć. My jako duchowni zawsze modlimy się do Boga, żeby on jako jedyny nasz Pan nigdy nas nie opuścił. W czasie wojny widzieliśmy co się dzieje wokół nas i co się mówi w telewizji i że społeczność międzynarodowa, liderzy innych państw, potrafili tylko mówić, a tak naprawdę nikt nam nie pomógł. Nikt, chrześcijański świat milczał, a nasi sąsiedzi też nam w niczym nie pomogli. Mogliśmy liczyć tylko na siebie ale nie poradziliśmy sobie bo wrogów było zbyt dużo i byli zbyt silni.

Teraz gdy nastał już tzw. rozejm i są tu rosyjskie siły pokojowe, to przyjeżdżają do nas ludzie z różnych krajów, niektórzy żeby pomóc, inni żeby tylko popatrzeć. My tak po ludzku, jako naród chrześcijański, dziękujemy im za to, że wyciągają do nas rękę, ale jednak ciężko jest nam w głębi ducha, bo chce się takim ludziom powiedzieć, że przyszli za późno i nam już ta pomoc nie jest potrzebna. Sami sobie już teraz poradzimy i z pomocą Boga odbudujemy to, co jest wokół nas. Dla narodu ormiańskiego tak zawsze było w historii, że prosiliśmy o pomoc świat chrześcijański, czy to katolicki, czy prawosławny, ale nigdy jej nie otrzymaliśmy. I my tego nie zapominamy, to jest płomień, który pali się w nas i nie możemy go ugasić. Ale jako chrześcijanie odnosimy się do każdego z szacunkiem. Jedyny, kto nas nie opuścił i zawsze był z nami, to Bóg. Dlatego jako wierzący zawsze dziękujemy naszemu Panu Jezusowi Chrystusowi, że zawsze był z nami. Natomiast jeśli chodzi o nasze straty, to nie możemy tego określać liczbami, bo w przypadku historycznych świątyń, klasztorów, to nie o to chodzi, że jeden się straciło, dwa czy sto. My straciliśmy dom Boży, straciliśmy historię, straciliśmy wsie, które były historycznie nasze i gdzie pochowani byli nasi przodkowie, gdzie od pokoleń modliliśmy się do Boga o pokój. I to jest ogromna strata. W tej chwili chcemy tylko, by nasz naród nie tylko rozumiał, co przynosi wojna, ale przede wszystkim, co trzeba robić, by więcej wojny nie było. Jest takie powiedzenie: „jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny”. Ja oczywiście nie wzywam do wojny, ale jeśli naród chce żyć, a nie umierać, to nie może pozwolić, aby go mordowano. Ten naród będzie żył i będzie znów wznosił nowe świątynie, otwierał szkoły, rodził dzieci i w tym kontekście nie wątpimy w siłę naszego narodu. Bo jeśli z nami jest Bóg, to nikt nie może być przeciwko nam.

A macie już jakieś informacje o zniszczeniach świątyń i innych obiektów sakralnych na terenach przejętych przez Azerbejdżan?

Na własne oczy nie widziałem, co się dzieje na tych terenach, które teraz czasowo znajdują się pod azerską okupacją, ale w internecie można zobaczyć, jak zniszczyli nasz klasztor w Szuszy, jak niszczą nasze groby, jak bezczeszczą nasze domy i kościoły. Warto też podkreślić, że to nie są już ci sami Azerowie, z którymi walczyliśmy na początku lat 90. Ci teraz różnią się bardzo, coś w ich psychice się zmieniło i to na gorsze, myślą na zasadzie co nie ich, co nie azerbejdżańskie czy islamskie, to trzeba zniszczyć. To bardzo przykre. Więc szczerze wątpię, by coś zostało z naszych historycznych pomników i świątyń, które wpadły w ich ręce.

Prezydent Rosji Władymir Putin tuż po zakończeniu wojny zapowiedział, że otoczy swoją osobistą ochroną zarówno klasztor Dadivank, jak i katedrę w Szuszy. Czy biskup sądzi, że będzie mógł wkrótce znów odprawić liturgię w Szuszy?

Faktem jest, że mirotworcy (rosyjskie siły pokojowe), znajdujący się obecnie na terenie Arcachu, w tym ci rozlokowani w Dadivanku, wspaniale wykonują swoją służbę. Ja mam z nimi bardzo bliski kontakt i zawsze jak ich o to poproszę, to dają mi eskortę, bym mógł pojechać do Dadivanku, jednego z najważniejszych ormiańskich klasztorów, który po wojnie stał się enklawą na terytorium Azerbejdżanu. I to samo dotyczy eskortowania pielgrzymów. Teraz zresztą nasi mnisi tam przebywają na stałe, a obok klasztoru znajduje się kontyngent mirotworców. I mam nadzieję, że tak będzie dalej. Jutro właśnie jedziemy z pielgrzymką do Dadivanku, by odprawić liturgię i znów towarzyszyć nam będą mirotworcy. A do Szuszy, gdzie znajduje się katedra i siedziba arcachskiej eparchii Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego, póki co pojechać nie możemy i na razie prowadzone są negocjacje z Azerbejdżanem, by mirotworcy tam wjechali i wywieźli nasze przedmioty sakralne oraz archiwum kościelne. To wszystko tam zostało, bo tam była siedziba eparchii.

Gdy początkowo Dadivank miał też zostać przekazany Azerbejdżanowi, wywieziono stamtąd chaczkary (tradycyjne ormiańskie krzyże kamienne), co się teraz z nimi stanie, wrócą na swoje miejsce?

Chaczkary i niektóre relikwie zostały stamtąd wywiezione, bo przestraszyliśmy się, że to wszystko stracimy, ale jest pewne, że wszystko wróci na swoje miejsce.

Kilka dni temu Azerbejdżan wysłał do Dadivank grupę Udynów, tj. mieszkających w Azerbejdżanie chrześcijan, którzy twierdzą, że to jest ich świątynia, jak biskup może to skomentować?

Gdy byliśmy w Dadivank w piątek, 4 grudnia, to przyjechało tam 12 pielgrzymów udyńskich w towarzystwie dwóch osób w szatach duchownych. Ale oni nie byli duchownymi, sami mi to przyznali, gdy byliśmy sami. Byli też z nimi zagraniczni dziennikarze oraz wielu azerskich żołnierzy i to uzbrojonych. Oni z bronią weszli na teren klasztoru. Od razu widać było, że chcą nas sprowokować. Gdy byliśmy sami, to ci udający duchownych przyznali, że im tylko powiedziano, by się tak przebrali, ale żadnych święceń nie mają. Cały czas mówili jednak, że Dadivank to ich świątynia, ich dom, że należy się im bo to historycznie Kościół albański. W ten sposób chcieli sprowokować incydent, który zostałby nagrany przez towarzyszących im dziennikarzy i poszedł w świat. Powiedziałem im, że to historyczna świątynia Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego i należy do eparchii Arcachu, a przez 30 lat od czasu wznowienia jej sakralnej roli żaden udyński pielgrzym nie zgłosił się, że chce tu przyjechać i pomodlić się. I nagle, po wojnie, gdy region kalbedżarski (w którym znajduj się Dadivank) został przejęty przez Azerbejdżan, to oni przyjeżdżają jako pielgrzymi. Spytałem się ich, to przez ostatnie 30 lat gdzie byliście? Dlaczego ani razu nie chcieliście tu przyjechać, jeśli jest to wasz historyczny dom, pomodlić się tutaj? Ja teraz wam pozwolę tu się modlić, bo to dom Boży i każdy człowiek może do niego przyjechać i się pomodlić, ale na żadne liturgie zgody nie dostaniecie. Bo jeśli jesteście kanonicznie częścią naszego Kościoła, to musicie uzyskać na to błogosławieństwo od Jego Świętobliwości. Skoro nie dostaliście błogosławieństwa, to nie dostaniecie też zgody. A oni w odpowiedzi stwierdzili, że jest to ich dom, więc będą robić tu, co chcą, choć w ogóle nie byli w stanie powiedzieć, do jakiego Kościoła należą, jeśli nie do naszego, czy są katolikami, prawosławnymi, kto jest ich biskupem. To była oczywista prowokacja, ale ja, żeby nie dopuścić do jakiegokolwiek incydentu, zgodziłem się, by się pomodlili, zapalili świeczki, odmówili „Ojcze Nasz” w ich języku i to wszystko, na tym zakończyła się ta pielgrzymka kościoła udińskiego. Zrobiliśmy wszystko, by nie dopuścić do tego, co oni zaplanowali sobie tutaj, tj. ich prowokacji, by potem doprowadzić do zamknięcia naszego klasztoru z powodu jakiegoś incydentu.

Na przełomie lat 80 i 90 Udynowie padli przecież ofiara azerbejdżańskich czystek etnicznych razem z Ormianami, bo mieli ormiańskie nazwiska, a teraz popierają Azerbejdżan?

Według mnie to wszystko polityczna gra. Azerowie teraz mówią, że ich przodkami byli Albańczycy kaukascy, że oni potem przyjęli islam i zostali Azerbejdżanami, czyli wszystkie kościoły i klasztory na terenie Azerbejdżanu założyli ich przodkowie. No ale wiadomo, że to absurd. Natomiast jeśli chodzi o samych Udynów to na lewym brzegu rzeki Kura (terytorium Azerbejdżanu) żyło kiedyś co najmniej 36 narodowości, w tym właśnie oni. Kiedy Mesrop Masztoc w IV w. stworzył ormiański alfabet to przyjechał tutaj, do Arcachu i pierwszą szkołę otworzył w klasztorze Amaras, w dzisiejszym rejonie Martuni, a potem pojechał na lewy brzeg rzeki Kura, żeby stworzyć pismo dla Albanii. Masztoc oparł alfabet albański na jednym z dialektów tych 36 grup etnicznych mieszkających tam wówczas. A jedyny egzemplarz albańskiego piśmiennictwa znajduje się teraz w Erewaniu, w muzeum Matenadaran. I na lewym brzegu rzeki Kura zostało bardzo dużo świątyń, kościołów, i nimi nikt się nie interesuje. Tam kiedyś modlili się i Udynowie i inne narodowości, bo to byli chrześcijanie podlegający Apostolskiemu Kościołowi Ormiańskiemu. Albański katolikos (patriarcha) kierował kościołem z Eczmiadzinu, czyli duchownego centrum Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego. Podlegał naszemu katolikosowi. A potem islamizacja doprowadziła do tego, że ci, którzy chcieli, żyć na terytorium Azerbejdżanu, czyli na lewym brzegu Kury, zostali zmuszeni do stania się muzułmanami i w końcu Azerami. A ci, którzy nie chcieli przejść na islam, musieli wyjechać i teraz żyją w Gruzji, w Rosji i również w Armenii. W Rosji są Udynowie, którzy przeszli na prawosławie i tacy, którzy nadal podlegają Apostolskiemu Kościołowi Ormiańskiemu. A ci, którzy zostali w Azerbejdżanie, w swoich paszportach nie mają wpisu, że są Udynami, tylko że są Azerbejdżanami. I dlatego te pielgrzymki stamtąd, które teraz chcą przyjeżdżać do Dadivanku, to taka upolityczniona pokazówka zaplanowana przez stronę azerbejdżańską.

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, jakie one będą w tym roku dla Ormian, radosne czy smutne z powodu wojny?

Boże Narodzenie zawsze jest radosnym świętem, bo związane jest z Bogiem, z Jezusem Chrystusem. To oznacza, że dla martwych, zabitych, skazańców czy też żywych, obojętnie, dla wszystkich znaczy to, że Chrystus się narodził. Więc nie jest możliwe, by dusza się nie radowała. Co innego Nowy Rok. Jeżeli chodzi o dzieci żyjące w naszym regionie, to trzeba tak zrobić, by nie było im smutno. Dawać im na przykład prezenty. Ale jakichś wesołych obchodów noworocznych nie należy robić tutaj w tym roku. A w Boże Narodzenie trzeba iść do kościoła, modlić się i radować z narodzin Jezusa Chrystusa, naszego Pana. Ta radosna wieść musi dojść do każdego domu, by wszyscy modlili się i dziękowali Bogu, że pozostali żywi oraz prosić, żeby w tym regionie w końcu był pokój.

Rozmawiał Witold Repetowicz (KAI)

« 1 »

reklama

reklama

reklama