Stulecie Komunistycznej Partii Chin – sto lat największej rzezi w historii

Obchodząca właśnie stulecie istnienia Komunistyczna Partia Chin bez żadnej przesady może być nazwana największym ludobójcą w dziejach świata. Całkowita liczba jej ofiar sięga pół miliarda istnień ludzkich.

Z okazji stulecia zorganizowano pokaz nacjonalistycznego zapału, jakiego nie widziano od czasów świetności przewodniczącego Mao. Obecny następca Mao, sekretarz generalny Xi Jinping, powiedział tłumom zgromadzonym na placu Tiananmen, że „era Chin zabijanych i zastraszanych minęła bezpowrotnie”.

Przewodniczący miał zapewne na myśli zewnętrzne naciski. Niestety największe niebezpieczeństwo groziło i nadal grozi Chinom od wewnątrz. Jest nim Komunistyczna Partia Chin, która w całej swej historii posługiwała się mieszanką ludobójstwa i zastraszania wobec własnego narodu. Partia, licząca obecnie 94 miliony członków, od początku swego istnienia – od 1 lipca 1921 – stosuje rządy żelaznej ręki.

Spisywanie morderczych dokonań partii zajęłoby wiele tomów. Warto jednak przypomnieć najbardziej przerażające spośród jej licznych krwawych dzieł. Już na samym początku miliony ludzi zginęły podczas chińskiej wojny domowej, która trwała od lat trzydziestych do zwycięstwa komunistów w 1949 roku. Było to jednak tylko preludium do prawdziwego zabijania, kiedy Mao pozbył się swoich przeciwników, przejął całkowitą kontrolę i starał się wyeliminować wszelką opozycję wobec jego totalitarnych rządów. Każdy był podejrzany, od właścicieli ziemskich i biznesmenów, przez intelektualistów i studentów, po mniejszości etniczne i wyznawców religii. W licznych kampaniach politycznych jeden po drugim stawali się celem ataków. Były one kontynuowane po śmierci Mao.

Według szacunków co najmniej 80 milionów Chińczyków, Mongołów, Tybetańczyków i Ujgurów zginęło z ręki największej maszyny do zabijania w historii ludzkości. Sam groteskowo określany przez propagandę „Wielki Skok Naprzód” (1958-60) spowodował śmierć około 45 milionów ludzi. Gdy dodać do tego 400 milionów zabitych w łonach matek ofiar polityki jednego dziecka, całkowita liczba ofiar chińskiego komunizmu sięga blisko pół miliarda.

Polityka jednego dziecka była najdłużej trwającą kampanią polityczną KPCh - i najbardziej śmiercionośną. Przez 35 długich lat chińskie kobiety były ścigane przez komunistyczne władze, jeśli uznano, że naruszyły narzucone przez Partię ograniczenia dotyczące rodzenia dzieci. Te, które sprzeciwiały się nakazowi aborcji „nielegalnego” dziecka, były aresztowane, wywlekane z domów do czekających pojazdów i siłą przewożone do najbliższej kliniki aborcyjnej. Matki bliskie porodu poddawano aborcji przez cesarskie cięcie. „Nielegalne” dzieci urodzone jako żywe były zabijane śmiertelnym zastrzykiem. Naocznym świadkiem tych zbrodni był Steven Mosher, autor wielu książek na temat Chin.

Kampanie eliminowania prawdziwych i domniemanych przeciwników reżimu trwają do dziś. Są one obecnie prowadzone w różny sposób przeciwko katolikom, chrześcijanom, Falungong, Ujgurom, Tybetańczykom i innym, a każda z nich podwyższa morderczy rachunek, pociągając ze sobą miliony uwięzionych, torturowanych i straconych niewinnych osób.

Partia wmawia obywatelom, że taka walka jest konieczna do osiągnięcia komunistycznej utopii. W rzeczywistości jednak chodzi o coś zupełnie innego: tego rodzaju kampanie umożliwiają oligarchii urzędników wyższego szczebla, na czele z Xi Jinpingiem, sprawowanie całkowitej kontroli nad obywatelami i ich majątkiem w Chinach, gromadzenie ogromnego bogactwa i nieograniczonej władzy.

Jeszcze kilka lat wstecz przestępstwa popełniane przez KPCh były w dużej mierze, choć nie całkowicie, ograniczone do granic Chin. Przeniosły się one oczywiście do Korei na początku lat pięćdziesiątych podczas wojny koreańskiej i podczas podboju Tybetu w 1959 roku. Ale ogólnie rzecz biorąc Chiny były zbyt słabe i zbyt zacofane technologicznie, by brutalnie traktować ludy spoza swoich granic.

Niestety obecnie już jest inaczej. Z dużym prawdopodobieństwem można dziś przyjąć, że obecna pandemia nie jest dziełem biologicznego przypadku. Świat jest obecnie atakowany przez chińską broń biologiczną, która została stworzona jako część wojskowego programu biowojennego, skoncentrowanego w chińskim mieście Wuhan. Do tej pory szacuje się, że na całym świecie cztery miliony ludzi zmarło z powodu chińskiego wirusa. A liczba ta wciąż rośnie.

Jednocześnie miażdżona jest demokracja w Hong Kongu, Tajwanowi Chiny grożą inwazją, a kraje takie jak Australia, które przeciwstawiają się chińskiemu zastraszaniu, są celem ekonomicznych ataków w postaci ceł i sankcjonowanych przez Partię bojkotów ich towarów. Afryka przeżywa obecnie okres chińskiego neokolonializmu – inwestycje Chińczyków na tym kontynencie nie służą w żaden sposób dobru poszczególnych państw, są raczej ukierunkowane na rabunkową eksploatację zasobów naturalnych i zasypywanie afrykańskich rynków chińskimi towarami niskiej jakości, podkopując podstawy rodzimego afrykańskiego przemysłu i rolnictwa. Pod przywództwem coraz bardziej niezrównoważonego Xi Jinpinga - który wydaje się być na tej samej ścieżce co paranoiczny Mao Zedong - Partia  stanowi nadal zagrożenie nie tylko dla narodu chińskiego, ale także dla całego świata.

Żelazny uścisk władzy KPCh wydaje się niemożliwy do złamania. Kontrolując Chiny od 1949 r., Partia wyprzedziła już o trzy lata 69-letni okres rządów Związku Radzieckiego. Jej dalsze złe rządy w Chinach nie są jednak nieuniknione. Komunistyczny model gospodarczy praktykowany przez Przewodniczącego Mao od 1949 r. do jego śmierci w 1976 r. okazał się absolutną porażką. Po nim nastąpił krótki okres powrotu do tradycyjnej chińskiej praktyki imperialnej, polegającej na ścisłej państwowej kontroli gospodarki rynkowej. Teraz jednak jest ona znów zastępowana przez powrót do własności państwowej, napędzany manią całkowitej kontroli partyjnego dyktatora Xi Jinpinga. Ostatecznie jest to przepis na gospodarczą katastrofę.

Tym, co obecnie utrzymuje chińską gospodarkę na powierzchni, są ciągłe „transfuzje” ze Stanów Zjednoczonych i innych krajów zachodnich. Przybierają one trzy formy. Po pierwsze, mamy do czynienia z ciągłą kradzieżą amerykańskiej własności intelektualnej przez chińskich szpiegów i hakerów, szacowaną na setki miliardów dolarów każdego roku. Po drugie, są to setki miliardów dolarów z amerykańskich rynków kapitałowych, które co roku płyną do Chin dzięki uprzejmości Wall Street. Po trzecie i ostatnie, amerykański rynek ciągle wchłania niezliczone ilości tanich, wyprodukowanych w Chinach towarów. Podobnie jest na całym świecie.

Traktowanie Chin jako potencjalnego sojusznika w grach geopolitycznych czy partnera gospodarczego oznacza w praktyce poparcie dla nieludzkiego reżimu, zagrożenie dla własnych rynków, lekceważenie ochrony własności intelektualnej, zgodę na dewastację środowiska naturalnego, międzynarodowe szpiegostwo na olbrzymią skalę. Sojusz z Chinami jest jak wpuszczenie do własnego domu tygrysa. Przez jakiś czas może się wydawać słodkim „wielkim kociakiem”, prędzej czy później jednak jego mordercze zapędy dadzą o sobie znać. Jeśli do polityków nie przemawiają argumenty etyczne, niech odezwie się przynajmniej instynkt samozachowawczy.

Źródło: Lifesite News, Steven Mosher

« 1 »

reklama

reklama

reklama