Spełnione marzenie

Z Anną Marcisz, szczęśliwą żoną i matką sześciorga dzieci, o jej wymarzonej rodzinie rozmawia Agnieszka Czylok.

Rodzina Marciszów to…?

… zwyczajna rodzina. Bóg obdarzył nas sześciorgiem dzieci, nie pomijając najmłodszego, które urodzi się za kilka miesięcy. Najstarszy syn, Stanisław, ma 13 lat, następne w kolejności są córki: Róża (10 lat) i Helena (8 lat), kolejny jest syn Samuel (4 lata) i córka Gloria, która ma rok i 2 miesiące.

Jak wygląda życie rodzinne w modelu 2+6?

Normalnie. Pracujemy, uczymy się, odpoczywamy. Może kupujemy więcej jedzenia i mamy więcej prania, a przy drzwiach stoi tyle butów, jakbyśmy przeżywali nagły najazd gości, ale poza tym jest całkiem normalnie. Troje dzieci chodzi do podstawówki, 4-latek do przedszkola, a Gloria jest ze mną w domu. W czasie wakacji jest więcej luzu, ale w ciągu roku szkolnego jest rano sporo pośpiechu. Dzieci uczą się odpowiedzialności, bo ja nie jestem w stanie pamiętać o wszystkim i gdy widzą, że czyjś termos został na stole, to zabierają go do samochodu. Mieszkamy w bloku i podziwiam sąsiadów, bo jeszcze nigdy się nie skarżyli, a ja wiem, że jest u nas głośno przy takiej gromadce. Wystarczy, że ktoś przebiegnie z piłką albo rzuci zabawką, a to wszystko jeszcze razy pięć, i powstaje naprawdę duży hałas. Jest też dużo śmiechu i radości, obowiązki się dzielą, a radość mnoży.

Zawsze marzyła Pani o tak dużej rodzinie?

Tak, od początku marzyłam. Sama pochodzę z rodziny, w której jest pięcioro rodzeństwa. Mąż ma dwóch braci. Przed ślubem rozmawialiśmy o planach na przyszłość. Naszym marzeniem była duża rodzina – wtedy planowaliśmy pięcioro dzieci. Po ślubie, gdy urodziło się pierwsze dziecko i zobaczyłam, ile to trudu, to stwierdziłam, że może jednak zmodyfikujemy nasz plan i troje dzieci nam wystarczy, ale po urodzeniu trzeciego dziecka, oboje z mężem doszliśmy do wniosku, że nie jest tak ciężko, jak myśleliśmy i postanowiliśmy wrócić do pierwszych marzeń. Ja właśnie w dużej rodzinie się wychowałam i wcale wtedy nie myślałam, że jest nas dużo, dla mnie to było normalne. Zawsze można było z kimś na rowery wyskoczyć albo film zobaczyć. Było radośnie. Tak wspominam dzieciństwo. Dla mnie myśl o dużej rodzinie nie była więc czymś nadzwyczajnym, raczej czymś bardzo normalnym.

Wracając do naszej rodziny, nie zawsze było łatwo. Gdy prosiliśmy Boga o czwarte dziecko, to ono się nie pojawiało, a gdy postanowiliśmy wyjechać za granicę, by uczyć się i pracować, to wtedy okazało się, że spodziewamy się dziecka. Miałam wrażenie, że Bóg krzyżuje nasze plany, ale z perspektywy czasu widzę, że to był najlepszy moment i wielkie błogosławieństwo dla nas, że właśnie wtedy pojawił się Samuel.

Narodziny piątego dziecka planowaliśmy, gdy wybudujemy dom. Okazało się jednak, że uzyskanie kredytu przy takiej gromadce nie jest proste. Modliliśmy się o dom, ufaliśmy Bogu i wtedy właśnie okazało się, że spodziewamy się piątego dziecka. Cieszyliśmy się, ale po ludzku martwiłam się o to, że nasze mieszkanie jest za małe, a kolejne dziecko nie poprawi naszej zdolności kredytowej. Martwiłam się o pracę i studia, o to, że nie uda mi się ich skończyć. Pojechaliśmy na rekolekcje i tam na modlitwie przeczytałam słowa z Księgi Jeremiasza: „Jestem bowiem świadomy zamiarów, jakie zamyślam co do was – wyrocznia Pana – zamiarów pełnych pokoju, a nie zguby, by zapewnić wam przyszłość, jakiej oczekujecie”. W jednym zdaniu Bóg odpowiedział na wszystkie moje obawy. Uchwyciłam się tych słów, często powtarzając na modlitwie. Mimo moich obaw, Bóg okazał się wierny. W pracy sytuacja rozwiązała się w nadzwyczajny sposób. Na studiach okazało się, że narodziny piątego dziecka nie tylko nie są przeszkodą, ale że ratują moje studia, bo inaczej, ze względu na brak otwartego przewodu, musiałabym się już z nimi pożegnać, a tak dzięki narodzinom dziecka dostałam rok czasu więcej i mogłam nadrobić zaległości. Widząc jak Bóg rozwiązuje kolejne nasze problemy, byłam pewna, że i kredyt na dom dostaniemy. Złożyliśmy wniosek. Kiedy okazało się, że przyszła decyzja odmowna, to płakałam i modliłam się, nie mogąc zrozumieć, jaki Bóg ma plan, przecież obiecał, że „zapewni nam przyszłość jakiej oczekujemy”. Starałam się ufać. Złożyliśmy wniosek do innego banku. Znów decyzja odmowna. Znów łzy i modlitwa. Wniosek po raz trzeci. To samo. Z dziećmi dziękowaliśmy Bogu za dom, którego nie było, starając się wierzyć w Boże obietnice. Czas porodu się zbliżał. Wniosek po raz czwarty. Kilka dni przed porodem otrzymaliśmy pozytywną decyzję. Dzień przed porodem, w dniu urodzin św. Jana Pawła II, pojechaliśmy podpisać umowę kredytową. Wracając z banku czułam, że poród się zaczyna. Nasza Gloria urodziła się następnego dnia rano, w Wigilię Zesłania Ducha Świętego. Bóg okazał się wierny do końca. Kiedyś usłyszałam, że Bóg działa „za 5 dwunasta” i to nie 5 minut, a 5 sekund, i tak też było w naszym przypadku. Teraz oczekujemy narodzin szóstego dziecka i mamy nadzieję, że do czasu porodu będziemy już mieszkać w naszym domu, który Bóg w cudowny sposób dla nas buduje.

Uważa się często, że kto ma wiele dzieci, ten jest lekkomyślny i nie mógł być to jego świadomy wybór. Jak Pani zdaniem jest w istocie?

Znam wiele rodzin wielodzietnych, i to nawet takich, w których jest ośmioro dzieci. To szczęśliwe rodziny, gdzie każde dziecko było oczekiwane, gdzie rodzice są wykształceni i świadomi swoich wyborów. My w świadomy sposób zdecydowaliśmy się na dużą rodzinę. Jednak myślę, że jest właśnie taki pogląd, że mało kto decyduje się świadomie na tyle dzieci. Sama bojąc się opinii innych ludzi, prawie nikomu nie mówiłam, że spodziewamy się piątego dziecka. Bo choć zawsze marzyliśmy o dużej rodzinie, to miałam obawy, czy ludzie będą patrzeć na to w ten sam sposób, co my.

Jaka jest multi-mama?

Jestem bardzo szczęśliwa i równocześnie zmęczona, szczególnie teraz, gdy potrzebuję więcej snu, a nie ma na niego czasu, bo Gloria jeszcze budzi się w nocy na karmienie. Staram się jednak nie narzekać, a dziękować za wszystko. Każdego dnia otrzymuję tak wiele, że do końca życia nie będę w stanie za to podziękować. Bóg hojnie nam błogosławi, choć niczym sobie na to nie zasłużyliśmy. Tak, jestem szczęśliwa!

A czy ma Pani czas na swoje pasje, na pracę, w której chce się realizować?

Mam. Staram się wiele rzeczy odpuszczać, nie wszystko musi być idealnie posprzątane. Każde kolejne dziecko leczy mnie z perfekcjonizmu. Mąż sam prasuje swoje koszule, a ja prasuję ubrania tylko na wielkie wyjścia. Do narodzin trzeciego dziecka pracowałam na etat, później już tylko na pół, ale wtedy też zaczęłam studia doktoranckie, o których od dawna marzyłam. Razem z mężem angażujemy się we wspólnotę Domowego Kościoła. Mąż dba o to, bym raz czy dwa razy w miesiącu mogła wyjść na modlitwę uwielbienia, bo wie, że tam łapię oddech. Organizujemy też ze znajomymi mamami, a wiele z nich jest wielodzietnych, spotkania, na które zabieramy tylko te maluchy, które są przy piersi, by mieć czas na kawę i swobodną rozmowę. Nasi mężowie zostają wtedy w domach z resztą gromadki. Staram się wybierać to, co jest cenne i mieć też troszkę czasu dla siebie.

Niektórzy sugerują, że ludzie bardzo religijni są zmuszeni do wychowywania wielu dzieci, bo nie stosują środków antykoncepcyjnych, zapominając, że zajście w ciążę wcale takie łatwe być nie musi... Skąd te opinie się biorą i jak to jest w istocie?

Nie czuję się do niczego zmuszona. Znam też wiele rodzin wierzących, które nie mają tak licznego potomstwa, a są otwarte na życie. Od początku małżeństwa postawiliśmy na naturalne metody planowania rodziny. Chcieliśmy być otwarci na Boga i nowe życie. Wiemy, kiedy każde z naszych dzieci się poczęło. Były takie momenty, kiedy staraliśmy się o dziecko przez kilka miesięcy – bezskutecznie. Były takie momenty, kiedy po porodzie, z pomocą metod NPR, odkładaliśmy poczęcie i były takie momenty, kiedy nie stosowaliśmy się ściśle do reguł NPR, bo nie widzieliśmy obiektywnych przeszkód do przyjęcia kolejnego dziecka, ale też szczególnie nie planowaliśmy poczęcia. Chcieliśmy być otwarci i w takich sytuacjach modliliśmy się „Panie, Ty wiesz, który czas jest najlepszy. Tobie chcemy zaufać”. I dlatego choć nie każdy czas poczęcia był przez nas zaplanowany, to żadne dziecko nie było dla nas niespodzianką i było oczekiwane od początku, bo za każdym razem byliśmy otwarci na to, co Bóg ma dla nas.

Staram się nie oceniać innych małżeństw po tym, ile mają dzieci. Zbyt wiele znam przypadków rodzin, które pragną mieć więcej dzieci, albo w ogóle pragną mieć dzieci, a na razie pomimo starań ich nie mają. Znam wiele rodzin otwartych na życie, które przeżywają dramaty kolejnych poronień. Można mieć jedno dziecko, albo nawet nie mieć dzieci i być otwartym na życie, a można mieć sześcioro i, wbrew pozorom, być zamkniętym. Myślę, że nie da się wyznaczyć, ile rodzina powinna mieć dzieci. Trzeba współpracować z Bożą łaską. Myśmy dużą rodzinę odkryli jako nasze powołanie, ciąże przechodzę bez większych problemów, mój lekarz mówi, że budowę ciała mam stworzoną, żeby rodzić, nasze dzieci są zdrowe – jest wiele czynników, które ułatwiają nam to zadanie. Nie każde małżeństwo ma tak łatwo, jak my.

A jakich wartości uczą się dzieci w tak licznej rodzinie?

Bardzo wcześnie uczą się samodzielności i odpowiedzialności. Starsze rodzeństwo pomaga młodszemu. 13-letni syn i 10-letnia córka często robią śniadanie czy kolację. Jest też podział obowiązków: sprzątanie pokoju, zmywarka, wyniesienie śmieci, umycie umywalki i poziom „dla zaawansowanych” – czyszczenie toalety. Często muszę jeszcze raz posprzątać po dzieciach, ale ważne jest, żeby uczyły się wspólnego zaangażowania w prace domowe i odpowiedzialności za wspólną przestrzeń, nawet jeśli łatwiej i szybciej byłoby, gdybym zrobiła to ja czy mąż. Uczą się też współpracować ze sobą. Wiadomo, że też się kłócą, ale w końcu i tak kiedyś trzeba dojść do porozumienia. Uczą się komunikacji, dzielenia z innymi, i tego, że nie wszystko muszą mieć i szczęście nie zależy od tego, ile się ma. Sami często dochodzą do takich wniosków. Dużym plusem jest też to, że starsze dzieci czytają młodszym. Radością, choć i wielkim wyzwaniem, są wspólne wycieczki i wyjazdy. Dosyć często gdzieś razem jeździmy, choć czasem nie jest łatwo znaleźć coś, co będzie odpowiednie dla 4- i 13-latka. Często trzeba pójść na kompromis i tego dzieci też się uczą.

Wychowanie tylu dzieci zapewne łatwe nie jest...

Nie możemy być wszędzie z naszymi dziećmi, dlatego codziennie modlę się za nie. Wierzę, że Bóg się o nie troszczy. Przy pierwszym dziecku strach jest największy, sami to przeżywaliśmy. Puszczałam pierworodnego na zjeżdżalni, a mąż go łapał i odwrotnie. Teraz dzieci szaleją na placu zabaw, a ja tylko patrzę czy nic się nie dzieje. Choć jako matka i tak często martwię się o dzieci, to chyba naturalne. Staram się jednak wszystkie troski powierzać Bogu, to chyba jedyna rada i lekarstwo.

Współfinansowano ze środków Funduszu Sprawiedliwości, którego dysponentem jest Minister Sprawiedliwości

Spełnione marzenie Spełnione marzenie

« 1 »

reklama

reklama

reklama