Rewolucja homoseksualizmu. Jak zaburzenie stało się normą?

Rola homoseksualisty jest rolą niezwykle skomplikowaną. Jeżeli deklaruje swoją orientację jako niezmienną, spetryfikowaną, to w gruncie rzeczy zaprzecza samej istocie ideologii, której jest wyznawcą – pisze ks. Paweł Bortkiewicz na łamach „Do Rzeczy”.

Jak tłumaczy, w świetle ideologii gender płeć jest „konstruktem kulturowym, a wybór płci jest wolnością stanowiącą sprzeciw wobec «reżimu prawdy»”. Promowane jest więc dowolne zmienianie płci lub orientacji seksualnej. Jak zauważa ks. Bortkiewicz, jest w tym pewien haczyk. O ile przejście z orientacji heteroseksualnej na homoseksualną jest popierane i chwalone, o tyle odwrotnie – z homoseksualizmu na heteroseksualizm – już nie. „Kiedy bowiem homoseksualista może być poddany terapii, która dokona zmiany jego orientacji, takie działanie staje się wyrazem nie wolności, ale ewidentnej dyskryminacji”.

„Rola homoseksualisty jest zatem rolą niezwykle skomplikowaną. Jeżeli deklaruje swoją orientację jako niezmienną, spetryfikowaną, to w gruncie rzeczy zaprzecza samej istocie ideologii, której jest wyznawcą. Bo przecież jest to ideologia mówiąca o płynności orientacji seksualnych i swobodzie jej wyboru. Jeżeli jednak chciałby postępować zgodnie z tą ideologią i dokonywać zmiany orientacji na heteroseksualistę, to wówczas – w najlepszym wypadku – może zyskać co najwyżej status ofiary dyskryminacji” – pisze ks. Bortkiewicz.

Osoby prowadzące za zgodą samych zainteresowanych taką terapię są nie tylko dyskryminowane, ale często penalizowane. Jak zaznacza ks. Bortkiewicz, chociaż pojawiają się głosy domagające się ukazania skuteczności takiej terapii, „jak wykazać można skuteczność i efektywność terapii, skoro jest ona całkowicie lub niemal całkowicie blokowana”.

Zauważa, że ta sprawa to niekończący się dyskurs: „z jednej strony środowiska homoseksualne podkreślają w sposób wręcz dogmatyczny, że homoseksualizm nie jest ani zaburzeniem, ani chorobą, ani jakąkolwiek anomalią, w związku z czym nie może podlegać żadnej korekcie terapeutycznej. Druga strona sporu wskazuje, że orzeczenie o tym, iż homoseksualizm przestał być uznawany za chorobę bądź zaburzenie, jest arbitralną decyzją niepopartą ani badaniami, ani rzetelną dyskusją naukową”.

Ks. Bortkiewicz tłumaczy, jak doszło do tego, że homoseksualizm przestał być uznawany za zaburzenie. Stało się to na mocy argumentacji z autorytetu. Przywołuje tu dwa wydarzenia. Pierwsze to odrzucenie w 1975 r. przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne (APA) homoseksualizmu z klasyfikacji zaburzeń psychicznych, a drugie to usunięcie homoseksualizmu z listy chorób przez WHO w 1990 r.

Według WHO homoseksualizm nie mieścił się w przyjętej przez tę instytucję definicji zaburzenia ani choroby. Definicja jednak jest jedną z wielu możliwych, nie jest precyzyjna. „Można wreszcie zastanawiać się nad metodologią takiego orzecznictwa, w którym mierzy się dane zjawisko normą subiektywnie ustanowioną przez dokonującego pomiar” – pisze ks. Bortkiewicz.

Jak zaznacza, twierdzi się, że decyzja Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego bazowała na obiektywnych i rzetelnych badaniach i została podjęta w sposób wolny bez zewnętrznych nacisków. Rzeczywistość jednak wygląd inaczej.

„Sławetne głosowanie zostało przeprowadzone w oparciu o dwa studia E. Hooker oraz Robins i Sanghir. Obie prace mogą stanowić wzorcowe przykłady nadużyć metodologicznych dotyczących na przykład celowego doboru osób badanych (konkretnie oznaczało to np. wyłączenie wszelkich osób wykazujących cechy psychopatologii), naruszania procedur eksperymentalnych czy ignorowania wyników własnych wcześniejszych badań (Robins i Sanghir)” – tłumaczy.

Zwraca też uwagę na brak bezstronności i obiektywności w pracach Towarzystwa, gdzie znaczący głos mieli homoseksualiści, a nie psychiatrzy.

„Być może to właśnie presja aktywistów homoseksualnych, różnych grup nacisku, wspieranych przez lewicowe organizacje, hojnie udzielające stosownych funduszy, doprowadziły do takiego wyniku głosowania” – podkreśla i dodaje, że nie jest to tylko bezpodstawna hipoteza. Podpiera się publikacją D. Schmierera i L. Gilberta „Zdążyć przed... Zapobieganie homoseksualnym postawom wśród młodzieży”.

„Autorzy dowodzą w niej, że analogiczna ankieta przeprowadzona pięć lat później wśród członków APA wykazała, że 68 proc. z nich uważa homoseksualizm za chorobę – zaburzenie. Gdyby tak było, to można to uznać za dowód wskazujący na siłę presji na głosowanie z roku 1975” – pisze ks. Bortkiewicz.

Decyzje APA i WHO zaowocowały tym, że homoseksualizm przestał być chorobą czy zaburzeniem. „Niestety, takie orzeczenia nie mają realnej mocy sprawczej. Niezależnie od tego, czy stwierdzimy, że nowotwory nie istnieją, nadciśnienie nie jest chorobą, a pedofilia dewiacją seksualną, fakty te niestety występują” – komentuje ks. Bortkiewicz i dodaje, że konsekwencją jest zatarcie granicy między osobą zdrową a chorą psychicznie. Dochodzi do tego także presja lobby homoseksualnego, którego działania prowadzą do zamiany ról – „ci, którzy przedstawiają się jako wciąż dyskryminowani, niejednokrotnie występują w roli opresorów. Ci zaś, którzy kierując się potrzebą pomocy terapeutycznej, podejmują swoje działania, traktowani są jako dyskryminatorzy”.

„Wydaje się tworzyć to sytuację bez wyjścia, chyba że przywrócimy staromodne pojęcia normy i patologii, prawdy i kłamstwa, dobra i zła. Przyznajmy, pojęcia zdecydowanie niepoprawne politycznie” – podsumowuje ks. Bortkiewicz.

Źródło: „Do Rzeczy”


« 1 »

reklama

reklama

reklama