Od realnego socjalizmu do pandemii i lockdownów

W rozmowie z Karolem Mórawskim Roman Kluska ostrzega m.in. przed nadmiernym wpływem polityków na gospodarkę oraz skutkami dodruku pieniądza. „Tak zbiurokratyzowane, nieinnowacyjne gospodarki, jakie teraz powstają, wyglądają ładnie tylko na papierze” – mówi.

Karol Mórawski: Jak w świetle przykrych doświadczeń, które stały się Pana udziałem kilkanaście lat temu, można ocenić zmianę, jaka dokonywała się w relacjach państwo-przedsiębiorca na przestrzeni ostatnich dwóch dekad?

Roman Kluska: Mam ten komfort, że mogę ocenić te relacje z jeszcze dłuższej perspektywy, obejmującej 40 lat. Działalność gospodarczą podjąłem jeszcze przed zmianami ustrojowymi, prowadząc własny zakład fotograficzny. Później dość szybko przeszedłem całą karierę zawodową w firmie państwowej, a u schyłku realnego socjalizmu założyłem firmę Optimus, którą rozwijałem aż do chwili jej sprzedaży w 2000 roku. Kolejnym etapem mojej działalności biznesowej była firma Prodoks, w tym czasie dotknęły mnie znane wszystkim represje ze strony urzędów, obecnie od kilkunastu lat buduję markę Prawdziwe Jedzenie i równocześnie jestem rolnikiem. Patrząc z tak odległej perspektywy, muszę ze smutkiem przyznać, że na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat zaczynam dostrzegać wiele niepokojących zjawisk, co do zasady tożsamych z tymi, które obserwowałem jeszcze w okresie Polski Ludowej. 

W jakim obszarze możemy mówić o najbardziej niepokojących tendencjach?

Myślę tu w szczególności o doświadczeniach ostatnich miesięcy, kiedy przejściu przez niszczącą nas pandemię towarzyszy cała otoczka działań szkodliwych dla gospodarki, na czele z „dodrukiem pieniądza”, który w ostatnim roku był bardzo intensywny, a to przecież zjawisko typowe dla realnego socjalizmu. Taka sytuacja z kolei prowadzi do szybkiego wzrostu cen, co również doskonale pamiętamy z PRL. Podam tylko jeden przykład z ostatnich tygodni. W ciągu ostatnich dwóch lat cena opakowań kartonowych, w jakie pakujemy nasze sery, wzrosła o 30 proc., co stanowi niechlubny rekord na tle lat wcześniejszych, kiedy ten wzrost oczywiście następował, jednakże nie był tak drastyczny. Sam dostawca opakowań podkreśla, że w ostatnim czasie wszystko szybko drożeje, wobec czego musi on dostosowywać swą cenę do ponoszonych kosztów. Patrząc z perspektywy tych wszystkich lat, przez które byłem aktywny w gospodarce, mogę powiedzieć jedno: tak trudne warunki do prowadzenia biznesu, jakie mamy obecnie, mógłbym porównać tylko z niektórymi, patologicznymi uwarunkowaniami z PRL. Wystarczy zresztą porównać plan Gierka i plan Funduszu Odbudowy Unii Europejskiej, o który tak bardzo zabiegają w większości polscy politycy, one mają bardzo dużo wspólnego, nawet pewne elementy propagandowe są takie same. Gierek też oparł pomyślność Polski na gigantycznym kredycie. Nie muszę tłumaczyć, jak takie pomysły się kończą.

Który zatem okres w ciągu trzech dekad transformacji ustrojowej można uznać za najbardziej przyjazny przedsiębiorczości?

W czasie, kiedy wchodziłem na rynek z firmą Optimus, mieliśmy do czynienia z olbrzymim entuzjazmem, wręcz euforią, która udzielała się nie tylko samym przedsiębiorcom, ale w jakimś stopniu także i większości społeczeństwa. Urzędnicy pozbawieni wpływu na gospodarkę przez „Ustawę Wilczka” nie przeszkadzali. Królował wolny rynek, czyli najlepszy dla wzrostu gospodarczego mechanizm. Niestety pozostałości PRL pozwalały w tamtym czasie na wiele patologii w majestacie prawa. Afery bez ukarania winnych i uwłaszczanie się najczęściej byłych „towarzyszy” na narodowym majątku były niemal codziennością. To niweczyło znaczącą część efektów pracy społeczeństwa i osłabiało zapał do rynku. Tak było w latach 90., a później niestety zamiast lepiej stawało się gorzej, coraz gorzej dla biznesu. Myślę tu o powstającej i stale rozrastającej się, bez szans na zakończenie tego procesu, machinie biurokratycznej, gdzie procedura czy tak zwana poprawność polityczna, stają się ważniejsza niż człowiek. Nawet w PRL wręcz niewyobrażalne były sytuacje, z jakimi zetknąłem się w minionym roku. Przypomnę, że obecnie jestem jednocześnie przedsiębiorcą i rolnikiem, który na 100 ha prowadzi uprawy zbóż, siana i trawy potrzebnych do hodowli owiec, na której to z kolei bazuje nasz podstawowy biznes, czyli produkcja sera owczego o unikalnej jakości. Tego, co spotkało branże rolnicze w ostatnich miesiącach, nie doświadczyłem nawet w czasach realnego socjalizmu. 

Rozumiem, że mówimy o tzw. piątce dla zwierząt?

Owszem. Nie chcę tu wchodzić w dyskusję na temat haseł, towarzyszących temu projektowi. Spójrzmy nań z punktu widzenia rolnika, w konkretnej sytuacji roku 2020, kiedy każda produkcja, w tym rolnicza, ma ogromne problemy związane z obostrzeniami. W tak trudnym okresie, podczas bezprecedensowego kryzysu, rząd postanawia likwidować kilka branż, które są dochodowe, w których pracują setki tysięcy ludzi. Przypomnę tylko, że całkiem niedawno, w związku z pojawieniem się problemu w postaci epidemii afrykańskiego pomoru świń, który notabene do dziś nie został rozwiązany, władze namawiały rolników na wycofanie się z produkcji wieprzowiny i przebranżowienie. W mojej okolicy weterynarze nie zalecają hodować świń nawet na własne potrzeby, normy, które umożliwiałyby taką produkcję, są niezwykle wyśrubowane, co skłania hodowców do przebranżowienia się, nierzadko ogromnym wysiłkiem finansowym, nie tylko swoim, ale i całych rodzin, gdyż przy obowiązujących wymogach UE jest to olbrzymia inwestycja. W momencie, kiedy ci ludzie znaleźli sobie nową niszę rynkową w postaci hodowli drobiu czy bydła pod kątem eksportu mięsa do krajów Bliskiego Wschodu i dokonali inwestycji, nagle pojawia się projekt, by i te branże zlikwidować. 

Według deklaracji autorów projektu chodziło o zwiększenie dobrostanu zwierząt hodowlanych…

Te deklarowane korzyści dla zwierząt są czysto iluzoryczne. Skoro istnieje popyt na tego rodzaju drób to, jeśli Polska wycofa się z rynku, nasze miejsce zajmie Rosja, Białoruś czy inny kraj, gdzie standardy hodowli są znacznie gorsze. Powołam się tu na własny przykład. Hodowcy niemieccy, od których kupiłem owce zarodowe, odwiedzili moje gospodarstwo, by zobaczyć warunki, w jakich one bytują. Na koniec wizyty szef grupy powiedział, że żadna z owiec hodowanych w Niemczech nie ma tak dobrych warunków. Wprost nie mógł uwierzyć, że w Polsce tak wysoki dobrostan zwierząt można uzyskać. Standardy w Polsce są nieporównywalnie wyższe niż w innych krajach, również unijnych. Jeśli ktoś myśli, że przeniesienie produkcji będzie służyło dobrostanowi zwierząt, to znaczy, że nie ma kontaktu z rzeczywistością, a swe koncepcje chce realizować kosztem obywateli, kosztem wielu segmentów rynku, nie tylko samych hodowców. Przecież ktoś musi wyprodukować klatki czy pasze, a to znowu daje zapotrzebowanie na produkcję roślinną, do tego dochodzą ubojnie czy firmy spedycyjne, które dostarczają mięso i produkty mięsne na Bliski Wschód. 

Z tego, co pamiętam, zastrzeżenia sektora rolno-spożywczego wzbudzały też inne zapisy we wspomnianym projekcie…

Weźmy pod uwagę chociażby próbę przyznania aktywistom organizacji ekologicznych prawa do wstępu na teren gospodarstwa. Przypomnę, że w zgodzie z dostępną wiedzą, weterynarz zaleca z uwagi na możliwość zainfekowania stada niedopuszczanie do zwierząt osób z zewnątrz. Szczególnie takich, które miały kontakt ze zwierzętami poza tym stadem. Równocześnie proponuje się dopuszczenie, by grupa aktywistów miała praktycznie wolny dostęp do moich owiec. Przecież dotychczasowe zasady wprowadzono z uwagi na dobrostan zwierząt i bezpieczeństwo weterynaryjne. Nie należy też zapominać o możliwości wyrządzenia szkód przez nieuczciwą konkurencję pod płaszczykiem aktywistów. Władze muszą sobie zdawać sprawę z tego wszystkiego, a mimo to zaproponowały rozwiązanie, które może zwiększyć transmisję chorób zakaźnych w hodowlach. Takiej ignorancji wobec przedsiębiorców dawno nie było. 

Nie kwestionując Pańskich racji odnośnie do tego konkretnego projektu, warto podkreślić, że nieprzemyślane nakładanie na przedsiębiorców kolejnych, często nieracjonalnych obowiązków ma miejsce nie tylko w Polsce…

Praktycznie w całej Unii Europejskiej postępuje proces systematycznego utrudniania życia osobom, które cokolwiek wytwarzają, a dzieje się tak wskutek kolejnych decyzji biurokratycznych. Przyrost regulacji jest niewyobrażalny, widzę to na przykładzie własnej działalności. Praktycznie co roku pojawiają się kolejne obowiązki sprawozdawcze, których wypełnianie spoczywa na przedsiębiorcy, z czym wiąże się olbrzymie zaangażowanie samych przedsiębiorców, jak i osób przez nich zatrudnionych. Wiele z tych raportów obejmuje informacje całkowicie bezużyteczne, których nikt by nie gromadził, gdyby nie było to obowiązkiem nałożonym z mocy prawa. Co gorsza, złożenie większości z tych sprawozdań skutkuje naliczeniem opłat, które sprytnie nie są kwalifikowane jako podatki, choć w istocie nimi są. Dzięki temu rząd może się chwalić, że w Polsce są niskie podatki tymczasem, gdyby podsumować wszystkie te opłaty, to by się okazało, że efektywne opodatkowanie jest znacznie wyższe. Dodatkowo wysokość owych danin jest często z roku na rok waloryzowana, co oznacza ich permanentny wzrost. Bywa i tak, że z tego samego tytułu trzeba odprowadzić opłatę na konta dwóch różnych urzędów, np. jedna z opłat związanych z ochroną środowiska wnoszona jest do urzędu wojewódzkiego a inna do Wód Polskich. 

W jakim stopniu jest to wynik czynienia zadość kolejnym wymogom rangi wspólnotowej, a jak dalece mamy do czynienia z autorską twórczością rodzimego ustawodawcy?

Polska prowadzi bez wątpienia jedną z najgorszych lub najgorszą, wręcz niszczącą politykę w stosunku do małych i średnich firm spośród wszystkich krajów Unii. Przypomnę tylko, że dyrektywy unijne nie mają charakteru prawa obowiązującego automatycznie, ich postanowienia muszą być implementowane do porządku prawnego każdego z państw członkowskich, którym pozostawiono zarazem pewną swobodę w tym zakresie. Tymczasem polskie władze praktycznie za każdym razem przyjmują najbardziej restrykcyjną wykładnię prawa wspólnotowego, nie uwzględniając choćby tak oczywistej kwestii, jak zasada proporcjonalności. W konsekwencji te same regulacje mają zastosowanie do rynkowych gigantów, jak i małych czy średnich firm, co generuje oczywistą asymetrię regulacyjną. W dużej firmie sprawozdania z reguły są sporządzane przez zaawansowane systemy informatyczne, zatem wykonanie tego czy innego raportu pochłania głównie czas informatyka, który musi wprowadzić do systemu określone funkcjonalności, a który i tak jest zatrudniony w korporacji. Tymczasem wielu przedsiębiorców z sektora MŚP czy mikro nie jest w stanie nawet ogarnąć wszystkich obowiązków w zakresie raportowania, jako że te dokumenty z reguły napisane są hermetycznym językiem, który z roku na rok staje się coraz bardziej niezrozumiały. Proszę tylko pomyśleć, ile dni czy wręcz tygodni pochłonie początkującemu przedsiębiorcy wypełnienie tych wszystkich formularzy, co nie przekłada się nijak na realizowaną przezeń działalność, poza dodatkowymi kosztami i przede wszystkim czasem, który można by zagospodarować na zarobienie tak potrzebnych pieniędzy, szczególnie po rozpoczęciu działalności. 

Rozumiem, że w innych państwach Unii Europejskiej niewielkie podmioty nie muszą prowadzić aż tak rozbudowanej sprawozdawczości?

Zdecydowanie w Polsce jest prawie najgorzej lub najgorzej, najlepszym przykładem uwzględnienia specyfiki sektora MŚP jest prawo brytyjskie, pozostałe państwa plasują się pomiędzy Zjednoczonym Królestwem a Polską. Wdrażając dyrektywy unijne, Brytyjczycy z reguły stosują zasadę trzech poziomów. Najmniejsze firmy, których obrót za rok ubiegły nie przekroczył wyznaczonego progu, są w ogóle zwolnione z nowych wymogów. W przypadku podmiotów przekraczających ten pierwszy poziom, ale w dalszym ciągu uzyskujących przychód poniżej kolejnego progu, mają wybór; mogą wnosić ryczałtowe opłaty powiązane z wysokością uzyskiwanych przychodów, co eliminuje konieczność żmudnego raportowania. Dopiero największe podmioty są obowiązane do pełnego wywiązywania się z obowiązków określonych w ustawie. Dlatego małe firmy mają tam optymalne możliwości rozwoju, tak że wielu Polaków, którzy nie dawali sobie rady na gruncie rodzimym, odnosi sukcesy w Wielkiej Brytanii. Tam można uczciwie zarabiać przy bardzo prostych regulacjach. Tymczasem w Polsce rząd tworzy cieplarniane warunki w inkubatorach dla debiutujących firm, na co desygnowane są niemałe środki z budżetu, po jakimś czasie jednak dochodzi do bolesnego zderzenia tych młodych podmiotów z wszechpotężną biurokracją, którego wiele z nich nie przeżyje, a inne przenoszą się za granicę, gdzie panuje korzystniejszy klimat. Koszty tych wszystkich działań w ostatecznym rozrachunku pokrywa polski podatnik.

Skoro polskie prawo i praktyka urzędników są aż tak nieprzychylne biznesowi, czemu Polska wymieniana jest wśród państw, które kolejny już kryzys gospodarczy dotknął niezwykle łagodnie?

To wyłączna zasługa pracowitości, elastyczności i przedsiębiorczości naszych obywateli, w szczególności tych prowadzących firmy, którzy potrafią szybko się dostosować do zmieniających się uwarunkowań. System prawny o tyle może paradoksalnie ułatwiać sytuację, że z uwagi na nadmiar przepisów urzędnicy nie są w stanie egzekwować wielu z nich. Równocześnie jednak mamy do czynienia ze swego rodzaju rosyjską ruletką, nigdy wszak nie wiadomo, kiedy jakaś inspekcja zdecyduje się jednak skontrolować ten czy inny obszar, a wówczas z pewnością można liczyć się z sankcjami za niewypełnienie obowiązków. To mechanizm demoralizujący i korupcjogenny zarazem. Firmę można zniszczyć w majestacie prawa, bywa tak, że urzędnik musi wybierać między zdrowym rozsądkiem a literalnym egzekwowaniem przepisów. Gdybyśmy jako kraj wdrożyli sobie rozwiązania brytyjskie, to przy naszej pracowitości i przedsiębiorczości wynik byłyby imponujący. Dodam tylko, że najlepsze, najkorzystniejsze dla małego i średniego biznesu przepisy, jak te dotyczące uproszczonej rachunkowości, zostały wprowadzone podczas rządów SLD, czyli partii lewicowej, przypomnę ustawę Wilczka czy wprowadzenie działalności gospodarczej z liniowym podatkiem. Właśnie ta działalność gospodarcza z odpowiedzialnością całym majątkiem w trudnych czasach sprawdza się najbardziej, przedsiębiorcy całym prywatnym majątkiem podtrzymują swe firmy. Problem w tym, że przeciętnie na jeden krok ku lepszemu przypada kilka rozwiązań, utrudniających funkcjonowanie biznesu. 

Niekorzystny klimat dla przedsiębiorczości to nie tylko kwestia raportowania. Problemem jest też sukcesywne zwiększanie ochrony konsumenta, nieraz do rozmiarów całkowicie bezzasadnych, czego konsekwencje ponoszą firmy. Jak można ocenić skalę tego zjawiska?

Troska o konsumenta co do zasady stanowiła podstawę funkcjonowania każdego biznesu, co zawierało się choćby w staropolskim powiedzeniu „Klient nasz Pan”. Owa troska była jednak czymś naturalnym, nie była wymuszana w sposób sztuczny kolejnymi regulacjami, w warunkach wolnej konkurencji. W systemie wolnej konkurencji każdy kupiec czy rzemieślnik sam dokładał starań, by usatysfakcjonować zarówno klientów, jak i pracowników, gdyż wiedział, że tylko w ten sposób może osiągnąć finansowy sukces wiedział, że tylko zadowolony pracownik da z siebie wszystko, aby zadowolić klienta. Takie podejście było zdrowe i korzystne dla wszystkich, łącznie z całą gospodarką i budżetem państwa, który mógł otrzymywać stosowne dochody z podatków pomimo relatywnie niskich stawek. Dziś owa troska o klienta zaczyna nabierać form destrukcyjnych, czego efektem są zauważalne już dziś problemy z gospodarką, które lada chwila przełożą się na problemy budżetu. Jesteśmy na równi pochyłej, gdyż tak zbiurokratyzowane, nieinnowacyjne gospodarki, jakie teraz powstają, wyglądają ładnie tylko na papierze. 

Czemu zatem z gruntu pozytywna postawa, jaką jest troska o klienta, ewoluuje w tak niepożądanym kierunku?

Sens tego procesu zrozumiałem po zapoznaniu się z dorobkiem Rolanda Baadera, niemieckiego ekonomisty i przedsiębiorcy, ucznia laureata Nagrody Nobla, Friedricha von Hayeka. Prowadząc własną firmę zatrudniającą 2000 pracowników w latach 50. i 60. minionego stulecia, Baader zauważył właśnie ten trend, który już wówczas się zaczynał w gospodarce niemieckiej i po zlikwidowaniu firmy poświęcił się badaniom sfery wolności we współczesnej gospodarce. Po śmierci Baadera jego publikacje na ten temat zostały zebrane przez uczniów w książkę, zatytułowaną „Koniec pieniądza papierowego”. Jako punkt wyjścia do swoich badań Roland Baader przyjął, że przez długi okres gospodarka kapitalistyczna miała wmontowany element samoregulacji. Każdy, kto studiował ekonomię wie, że w realiach wolnorynkowych gospodarka uzyskuje równowagę przez brak równowagi, optymalizując nakłady, efekty, tempo rozwoju itp. Równocześnie jednak w demokracji ekipy rządzące coraz silniej przyzwyczajają się do sprawowania władzy. Dla wielu polityków czynnością nadrzędną jest nie dobro kraju, obywateli czy jakiekolwiek długofalowe działania, tylko utrzymanie się własnego ugrupowania u władzy, z czego czerpią oni największe profity. Taka władza w demokracji zaczyna korumpować obietnicami społeczeństwo, roztaczać piękne wizje, jakoby podejmowanie działania miały za cel dobro społeczeństwa i poszczególnych obywateli w przypadku, o którym mówimy, ta narracja jest adresowana do konsumentów, którzy są wszak najliczniejszą grupą wyborców, zdecydowanie liczniejszą niż przedsiębiorcy. 

Rzecz w tym, że prawideł ekonomicznych, w przeciwieństwie do wyborców, nie da się oszukać przy użyciu pięknych haseł…

Również i politycy zauważyli, że bardzo trudno długo utrzymać się przy władzy w warunkach samoregulującej się gospodarki, która pozostaje poza kontrolą ekipy rządzącej, a równocześnie kształtuje elity czy klasę średnią. Osoby z tych grup społecznych są całkowicie nieczułe na korupcję władzy, bo skorumpować można uboższych, przy użyciu rozlicznych zasiłków i innych instrumentów wsparcia. Realizacja obietnic wyborczych sprzyja zadłużaniu się państwa, a że w gospodarce kapitalistycznej duże zadłużenie generuje adekwatne odsetki, zatem obsługa długów staje się coraz bardziej kosztowna. W ostatecznym rozrachunku dochodzi do kryzysu, co może łatwo odsunąć daną siłę polityczną od rządzenia. Na przestrzeni lat politycy usiłowali wyzwolić się z tego automatyzmu odpowiedzialności za swoje działania, konsekwentnie demontując mechanizmy samoregulacji, występujące w kapitalizmie, poprzez przyznanie sobie prawa do emisji pieniądza, jak również oderwanie od rynku wielkości stóp procentowych. Jeżeli za emisję pieniądza odpowiadają banki centralne, a ich prezesi są wyłaniani poprzez ugrupowania polityczne sprawujące władzę, to możemy mówić o kontroli polityków nad kluczowym obszarem dla gospodarki. Drugi z bezpieczników, czyli uzależnienie stóp procentowych od czynników rynkowych ograniczono, przyznając politykom kluczową rolę w ich kształtowaniu. W konsekwencji przy stopach procentowych bliskich zeru można drukować pieniądze i nie ponosić z tego tytułu żadnej odpowiedzialności. 

Jakie mogą być konsekwencje stosowania wskazanych przez Pana mechanizmów w rządzeniu krajem?

Jeśli władza dostanie przyzwolenie społeczne, pod pretekstem, że te wszystkie mechanizmy uruchamiane są dla dobra wspólnego, wówczas ogromna emisja pieniądza przy zerowych stopach procentowych wywoła taką inflację, która faktycznie wyeliminuje klasę średnią. Towarzyszyć temu będzie z jednej strony rosnąca presja biurokratyczna na przedsiębiorców, z drugiej zaś rozkwit instrumentów wsparcia dla firm. Państwo stworzy warunki, by bez dotacji państwowej przedsiębiorca praktycznie nie mógł funkcjonować. Już dziś szereg firm prywatnych jest na utrzymaniu państwa. Według Baadera musi nastąpić ogromna walka z zasadami chrześcijańskimi, gdyż państwo w poszerzeniu swego władztwa będzie naruszać liczne zasady moralne, chcąc arbitralnie decydować o tym, co jest dobre a co złe. Póki społeczeństwa uznają uniwersalne wartości, takie jak Prawdy Objawione, dotąd jest to niemożliwe. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu Baader, który zmarł 10 lat temu, przewidział wszystko, co się w tej chwili dzieje. Już obecnie przestaje mieć znaczenie, która partia rządzi, bo każda z nich za nadrzędny cel uznaje maksymalizację władzy i jak najdłuższe utrzymanie się przy niej. Efektem będzie coraz większa inflacja, trudne życie gospodarcze, uzależnienie od państwa, na koniec pozostaną tylko wielkie korporacje, które pozbędą się konkurencji małych i średnich firm. Wielkie korporacje bez walki konkurencyjnej, bez konkurencji średnich firm utracą innowacyjność i pozbędą się nawet pozorów troski o pracownika. Ronald Baader w swojej książce przestrzega, że świat, do którego dążymy, który tak podoba się zwłaszcza wielu młodym, już dobrze znamy pod nazwą realnego socjalizmu.

« 1 »

reklama

reklama

reklama