Niewierzący także szukają Boga

Jesteśmy już po po przedpremierowym pokazie filmu “Zieja” w reżyserii Roberta Glińskiego. Autorzy podjęli się próby przedstawienia widzom historii księdza Jana Ziei, żołnierza wojny roku 1920, kapelana Szarych Szeregów i współzałożyciela Komitetu Obrony Robotników. Otrzymaliśmy obraz kapłana niezłomnego wobec kościoła hierarchicznego i biskupów, patrona “kościoła otwartego” i kościoła współczesnego inteligenta, który wierzy, ale na swoich warunkach.

Szukając Boga

Historię Ziei, syna ubogich rolników z Kielecczyzny poznajemy z esbeckich akt i jego teczki personalnej już jako współpracownika antykomunistycznej opozycji. Widzimy go w szpitalu, przy łóżku oszukanej samobójczyni, uwikłanej bez swojej wiedzy w związek z żonatym mężczyzną. Dziewczyna ponawia próbe samobójcza w szpitalu i ostatecznie odbiera sobie życie. Młody ksiądz Jan, wbrew obowiązującym przed wojną kanonom, dokonuje pochówku i wygłasza tam mowę pogrzebową. Spotyka go za to nagana kanoniczna. Potem poznajemy go jako bohaterskiego kapelana w wojnie polsko - bolszewickiej oraz w Powstaniu Warszawskim. Na jego oczach, w tym jest podobny do młodego Karola Wojtyły, rozgrywa się dramat wojen i odkrywane jest bestialstwo ludzi rzuconych w nieludzki świat.

Odpowiedz księdza Ziei jest niezmienna: “Nie zabijaj nigdy nikogo” - mówi do żołnierzy i spowiada wrogów. Zło może zrodzić tylko zło - podkreśla stale i zaraz po II wojnie światowej przyjmuje ślepego pastora pod swój dach, będący jednocześnie domem dla matek wychowujących samotnie “dzieci wojny”. W czasach nienawiści w Bożej Prawdzie staje i trwa - wbrew prawom, rozkazom i kiedy trzeba wbrew przełożonym.

Gdzie Boga znaleźć

Równie ważnym wątkiem, który przewija się w przez cały film jest próba wykreowania szczególnej więzi pomiędzy Jackiem Kuroniem a starszym znacznie księdzem Zieją w czasie, gdy obaj zaangażowani są w działalność opozycyjną w PRL. Na kanwie spotkań opozycjonistów toczą się ważkie rozmowy o poszukiwaniach i wierze. Poszukującym wydaje się być Jacek Kuroń. Przewodnikiem, który w pewnym momencie wystawia świadectwo moralności, poszukującemu jest ksiądz Zieja.

Jacek Kuroń, postać starannie wystylizowana i wyidealizowana, jest typem laickiego inteligenta, który starannie szuka. Szuka prawdy o Bogu i życiu. Szuka potwierdzenia, że “żyć dobrze”, czynić dobrze wystarczy, by żyć. Działalność konspiracyjna zdaje się być działalnością miłosiernego samarytanina, który jest innowiercą, ale czyni dobrze. Miłuje bliźniego. I w bliźnim odnajduje Boga albo chociaż swoje wyobrażenie o nim. I tylko w drugim człowieku. Nie w Kościele, który utożsamiany jest z tylko i wyłącznie z hierarchią kościelną.

W rozmowie na balkonie, którą obaj prowadzą podsłuchiwani przez esbecję, Kuroń wyznaje, że uwierzyłby, gdyby nie “ci księża”.

Szukasz, więc wierzysz

Rozwinięcie tej myśli widzimy podczas rekolekcji dla biskupów na Jasnej Górze. Biskupi pokazani są przez reżysera według najlepszych esbeckich wzorców. Unikają wzroku księdza Ziei, gdy mówi o prawdzie, ewangelii i Jezusie, ich fizjonomie - jedna w drugą - doskonale obrazują stereotyp hedonistów, którzy niczego sobie w życiu nie odmawiają. Gdy zaś przychodzi do wykonania gestu służby i klęknięcia przed Najwyższym to czynią go dopiero idąc za przykładem i karcącym spojrzeniem Prymasa Wyszyńskiego. Rekolekcje te, które wspomina nawet Jan Paweł II odbyły się w 1958 roku a mamy wrażenie jakby relacjonowały je dzisiejsze media. Czy późniejszy papież Jan Paweł II miał problem, by uznać Prawdę, by klęczeć przed Ukrzyżowanym, który sam wspomina Księdza Zieję w książce “Wstańcie, chodźmy” i nazywa go “kapłanem o wybitnej osobowości”?

Człowiek bez Boga zostaje sam

Dla zrozumienia przesłania filmu to zdaje się kluczowa scena. Przypomnijmy, jesteśmy w roku 1958. Niecałe dwa lata od powrotu Prymasa z internowania. A reżyser pokazuje biskupów w sposób typowy dla dzisiejszego “inteligenta” szukającego dość “otwartego kościoła”, by się w nim pomieścić.

Podobnie jak u Houellebecqa i w „Królestwie” Emmanuela Carrère’a mamy obraz niewierzących szukających swojego miejsca w świecie. W świecie, gdzie wiara może być jedynie sprawą chronioną kordonem prywatności. Gdzie wierzyć można tylko w to, co rozum “zrozumie” i co da się “logicznie” wytłumaczyć. Wreszcie, gdzie wspólnota ogranicza się do starannie wyselekcjonowanego grona, gdzie rytuały nie istnieją, bo są “śmieszne”. A “wierzyć w Boga” znaczy tyle co “nie czynić źle”, cokolwiek to oznacza. Bo oznaczać może tylko tyle na ile sobie człowiek pozwoli. Zabijanie w czasie wojny uzna za okrucieństwo nie do zaakceptowania i w roli obrońcy szóstego przykazania uzna księdza Zieję. Ale sprawę zabijania dzieci nienarodzonych pozostawi w kategoriach “prawa człowieka” do decydowania o sobie i “własnym brzuchu”. Tu już prawom Bożym i biskupom nic do tego.

I chyba o tym jest ten film. Właśnie w takiej roli, patrona “otwartego kościoła”, w którym pomieszczą się i wierzący, i niewierzący umieścił reżyser księdza Zieję. To kapłan wątpiących i poszukujących, który w filmie rozwiewa ich myśli stwierdzając, że aby wierzyć wystarczy szukać i dobrze żyć na wypadek, gdyby okazało się, że Bóg istnieje. Bo wtedy człowiek zyska całą wieczność. Gdyby okazało się, że Boga nie ma, to dzięki życiu zgodnemu z Ewangelią pozostanie po człowieku choć dobre wspomnienie wśród ludzi.

Ksiądz Zieja takie wspomnienie po sobie zostawił. Ale zwłaszcza dlatego, że mówiąc za Benedyktem XVI jednocześnie i „tworzył szczególną przestrzeń człowieczeństwa”, ale też wierzył w Jezusa i Kościół przez niego stworzony i powołany i Słowo wypełniał. Co do joty.

Szkoda, że w całym filmie rola księdza Ziei jako świadka prawdy Jezusowej i świętości Jego Kościoła jest całkowicie drugoplanowa.

Dariusz Stępień, opoka.org.pl

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama