Nie ma normalnego życia Kościoła bez dobrze wykształconych duchownych (wywiad)

W rozmowie z KAI arcybiskup-senior archidiecezji lwowskiej obrządku łacińskiego mówi m. in. o swoim życiu, przyjaźni z św. Janem Pawłem II oraz pojednaniu polsko-ukraińskim.

"Kard. Karol Wojtyła uważał, że nie można prowadzić normalnego życia Kościoła bez dobrze wykształconych duchownych. Nie chodzi o stopnie i tytuły naukowe, ale żeby księża byli dobrze wykształceni, posiadali autentyczną wiedzę, dzięki której podejmują dialog ze światem" - zaznacza kard. Marian Jaworski. 

Publikujemy tekst rozmowy z kard. Marianem Jaworskim:


Krzysztof Tomasik (KAI): Ukazał się trzeci tom pism filozoficznych Księdza Kardynała pt. „Od filozofii religii do eidos Kościoła”. Poświęcił się Ksiądz Kardynał filozofii. Jakie zagadnienia w swojej pracy filozoficzno-teologicznej uważa Ksiądz Kardynał za najważniejsze?

Kard. Marian Jaworski: – Po święceniach kapłańskich abp Eugeniusz Baziak, metropolita lwowski, posłał mnie, abym studiował filozofię. Egzamin magisterski zdałem, będąc jeszcze w seminarium duchownym w 1950 r. Na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie kontynuowałem studia, które zakończyły się w 1952 r. doktoratem z teologii u ks. prof. Kazimierza Kłóska na podstawie dysertacji „Rozwój poglądów Józefa Geysera na zasadę przyczynowości”. Po rocznej pracy duszpasterskiej w Poroninie podjąłem studia na Wydziale Filozoficznym Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, uzyskując jeszcze w tym samym roku tytuł magistra filozofii na podstawie pracy pisanej pod kierunkiem o. prof. Mieczysława Krąpca na temat: „Wartość prób aprioryczno-racjonalnego dowodzenia zasady przyczynowości u Józefa Geysera”. Studia na KUL uwieńczyłem w 1955 r. doktoratem z filozofii na podstawie rozprawy: „Arystotelesowska i tomistyczna teoria przyczyny sprawczej na tle pojęcia bytu”. Niestety nie mogłem studiować za granicą, gdyż komunistyczne władze stale odmawiały mi paszportu. Miałem studiować w Tuluzie, ale niestety nic z tego nie wyszło.

Zrządzeniem Opatrzności Bożej po metafizyce zająłem się filozofią religii i tak w 1966 r. habilitowałem się na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie na podstawie rozprawy „Poznanie religijne Boga według Romano Guardiniego”. Zająłem się zatem zagadnieniem, które nie mieściło się w nurcie poznania filozoficznego ani teologicznego, ale religijnego. Uświadomiłem sobie też, jak ważna jest filozofia religii w czasie panowania systemu komunistycznego, tym bardziej że ta dziedzina filozofii była prawie nieznana w Polsce. Stąd tak ważne było badanie doświadczenia religijnego przede wszystkim w duchu fenomenologii, aby móc dotrzeć do „eidos” – istoty. Oczywiście nie w rozumieniu czysto arystotelesowskim, ale fenomenologicznym, czyli wydobyciu wszystkiego tego, co stanowi istotę zjawiska i przedmiotu. Najważniejsze jest to, że fenomen doświadczenia religijnego bada się jako zjawisko samo w sobie.

KAI: Jak doszło do napisania wspólnego podręcznika metafizyki pt. „Byt” z prof. Stefanem Swieżawskim?

– Byłem bardzo blisko związany z prof. Swieżawskim. Do napisania wspólnego podręcznika zachęcił nas prof. Jerzy Kalinowski, ówczesny dziekan Wydziału Filozofii KUL. Była to bardzo ważna książka, szczególnie dla kleryków w seminariach duchownych.

KAI: Jest Ksiądz Kardynał świadkiem trzech różnych epok w dziejach Polski. Po pierwsze: międzywojnia spędzonego we Lwowie: – czyli lat młodzieńczych. Po drugie czasów komunistycznych – czyli czasu kapłaństwa i biskupstwa. I wreszcie wolnej Polski po 1989 r. z doświadczeniem bycia arcybiskupem metropolitą Lwowa obrządku łacińskiego (od 1991 r.). Jakie wydarzenia wywarły największy wpływ na życie Księdza Kardynała? Zacznijmy od dzieciństwa i młodości w rodzinnym Lwowie.

– Urodziłem się i wychowywałem w mieście wieloetnicznym i wielokulturowym. Lwów pozostawił we mnie głęboki ślad, mam stamtąd liczne wspomnienia. W kamienicy czynszowej na Łyczakowie, w której mieszkaliśmy, oraz w szkole moimi koleżankami i kolegami byli Ukraińcy i Żydzi. Wychowałem się z nimi w jedności i wspólnocie. Wojna 1939 r. była dla mnie wielką tragedią. Sowieci i Niemcy nie tylko zaczęli nas dzielić, ale też wywozić na Syberię i do Kazachstanu – wyniszczać. Żydzi zostali zamknięci w getcie, a później wymordowani przez Niemców. Stało się to także losem moich koleżanek i kolegów z podwórka i szkoły.

KAI: Czy i na ile tragedia wojny dotknęła rodzinę Księdza Kardynała?

– Bardzo dotknęła moich rodziców, brata i siostrę. Brat mojego ojca z rodziną zostali wywiezieni na Sybir. W czasach okupacji niemieckiej każdego dnia obawialiśmy się o swoje życie. Imałem się różnych zajęć, aby uniknąć wywózki na roboty do Niemiec. Moja młodość była bardzo dramatyczna i trudna. Doświadczenia wojenne bardzo wpłynęły na moich rodziców: mama zmarła, mając 51 lat, a tato – 62 lata.

KAI: Kiedy zrodziło się w Księdzu Kardynale powołanie kapłańskie?

– Już w szkole – przede wszystkim dzięki postawie i świadectwu wychowawców. Do dzisiaj zachowałem dla nich wielki szacunek i jestem im za to bardzo wdzięczny. Duży wpływ miała także moja posługa ministrancka we lwowskim kościele św. Antoniego, a także księża: katecheta ks. Sokołowski, ks. Szałagan z parafii, a zwłaszcza ks. dr Stanisław Waszczak, ojciec duchowy naszego seminarium. Oni doprowadzili mnie do kapłaństwa. Pamiętam taką scenę, jak w czasach sowieckiej okupacji przyszła do domu nauczycielka ze szkoły i namawiała mamę, aby wpłynęła na mnie i żebym zapisał się do sowieckiej organizacji młodzieżowej pionierów. Wtedy powiedziałem, że jest absolutnie niemożliwe, abym rano służył do Mszy św., a później zakładał czerwoną chustę i śpiewał komunistyczne piosenki. W czasach sowieckich chodziłem do dziesięciolatki, a w czasach okupacji niemieckiej uczęszczałem na prywatne komplety.

KAI: Kiedy Ksiądz Kardynał wstąpił do seminarium duchownego?

– Po zdaniu matury w 1945 r. Rok później wraz z całym seminarium musieliśmy opuścić Lwów. Rodzice i rodzeństwo zostali jeszcze rok. Abp Baziak powiedział, że nie może „zmarnować się” ani jedno kapłańskie powołanie, i nie pozwolił na to, abyśmy zostali rozproszeni. Dlatego całe seminarium lwowskie przeniosło się do Kalwarii Zebrzydowskiej.

KAI: Dlaczego właśnie tam?

– Po wypędzeniu nas ze Lwowa abp Baziak szukał miejsca w Polsce. Zwrócił się do ówczesnego prowincjała bernardynów, czy w którymś z klasztorów znalazłoby się dla nas miejsce, i on dał nam do wyboru: Leżajsk albo Kalwarię Zebrzydowską. Arcybiskup wybrał Kalwarię Zebrzydowską. Wspomagali nas także jezuici z Krakowa. Przybyli z nami niektórzy profesorowie z Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Wiele zawdzięczam moim profesorom i wychowawcom z seminarium, dzięki którym otrzymałem porządne wykształcenie.

KAI: Co najbardziej utkwiło w pamięci Księdza Kardynała z czasów seminaryjnych?

– Wielka bieda i częste kontrole władz komunistycznych. Sam abp Baziak był pod ścisłą kontrolą UB. Miał wśród nich kryptonim „Wschód”. Przez cały ten czas byliśmy nękani, aż w końcu komuniści w 1950 r. zlikwidowali seminarium.

KAI: Sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej, podobnie jak dla św. Jana Pawła II, pozostało „duchową ojczyzną” Księdza Kardynała?

– Powiem krótko: całe dobro, jakiego doświadczyłem w życiu, zawdzięczam opiece Matki Bożej Kalwaryjskiej.

KAI: Dlaczego Ksiądz Kardynał wybrał ATK, a nie kontynuował kariery naukowej na KUL-u?

– Władze ATK zwróciły się do kard. Karola Wojtyły z prośbą, abym kontynuował pracę naukową u nich, by potem objąć tam katedrę filozofii religii. Arcybiskup się zgodził, prosząc, aby ze względu na zdrowie za bardzo mnie nie obciążać obowiązkami. Równocześnie kard. Wojtyła jako przewodniczący Rady ds. nauki w Konferencji Episkopatu Polski organizował poddane jurysdykcji Stolicy Apostolskiej wydziały teologiczne w całej Polsce, co według komunistycznych władz było nielegalne. W ramach zemsty i za to, że podjąłem się funkcji dziekana na Wydziale Teologicznym w Krakowie, odmówiono mi profesury na ATK. Wobec takiego dictum trzeba było bezwzględnie zachować twarz i zrezygnowałem z pracy na ATK. Jej były rektor ks. prof. Józef Iwanicki powiedział, że podjąłem mądrą decyzję. Wobec takiego dictum trzeba było bezwzględnie zachować twarz. Mnie się to bardzo opłaciło. Gdy kard. Wojtyła organizował wydziały teologiczne, to mogłem mu, jako sekretarz rady episkopatu, w tym pomagać i zachować dla siebie pełną niezależność.

KAI: Kiedy zaczęła się przyjaźń Księdza Kardynała z ks. Karolem Wojtyłą?

– Ks. dr. Karola Wojtyłę poznałem jesienią 1951 r., kiedy przyjechałem do Krakowa, po tym jak abp Baziak skierował mnie tam, abym pracował nad doktoratem. Zamieszkałem jako rezydent przy parafii św. Floriana. Ks. Wojtyła odszedł wtedy z niej – miał przygotować habilitację. Często nas tam odwiedzał, odprawiał Msze św. i głosił kazania. Od tego czasu zawiązała się nasza znajomość, która przerodziła się w przyjaźń. Kiedy został mianowany biskupem pomocniczym w Krakowie i przeniósł się na Kanoniczą 21, zaprosił mnie, żebym mieszkał razem z nim. Przyjaźń z Karolem Wojtyłą wpłynęła na koleje mojego życia kapłańskiego. Cały czas wspierał moją pracę naukową.

KAI: Ale też Ksiądz Kardynał wspierał ks. prof. Wojtyłę...

– Wspierałem go, szczególnie gdy opublikował książkę „Osoba i czyn”. Spotkała się ona z krytyką przede wszystkim środowiska tomistycznego na KUL. Zarzucano, że nie jest to książka filozoficzna w ścisłym tego słowa znaczeniu. Broniłem jej, mówiąc m.in., że wychodzi od fenomenu doświadczenia etycznego i zmierza ku metafizyce, co tym samym świadczy o jej całkowitej filozoficzności.

KAI: Ważnym wydarzeniem, które scementowało waszą przyjaźń, był wypadek, jakiemu uległ Ksiądz Kardynał w 1967 r. pod Działdowem w czasie katastrofy kolejowej...

– Na pewno. Na wieść o tym kard. Wojtyła odwiedził mnie zaraz w szpitalu w Działdowie.

KAI: Co najbardziej zapadło w pamięci Księdza Kardynała ze spotkań z księdzem, biskupem, kardynałem Wojtyłą?

– Najbardziej ceniłem sobie nasze rozmowy indywidualne, gdy zamieszkałem z nim na Franciszkańskiej 3. Był wtedy biskupem pomocniczym, a później arcybiskupem. Ważnym wydarzeniem była jego nominacja na biskupa pomocniczego w Krakowie, gdyż był bardzo młody, nie miał jeszcze 40 lat, oraz wyświęcenie na biskupa na Wawelu. Ponadto ważnym było jego uczestnictwo w Soborze Watykańskim II i udział w przygotowaniu dokumentów soborowych.

KAI: Spodziewał się Ksiądz Kardynał, że kard. Wojtyła zostanie papieżem?

– Nie było to dla mnie zaskoczenie. Po wyborze Jana Pawła I kard. Stefan Wyszyński powiedział, że było to naturalne, gdyż biskupem Rzymu zostaje naturalnie Włoch. Wtedy zastanowiłem się i pomyślałem, że nie jest to żaden pewnik. Kard. Wojtyła wrócił po konklawe z Rzymu i był u mnie na imieninowej kolacji. Powiedziałem mu wtedy, że się nie zgadzam z tym, co powiedział kard. Wyszyński. Spytał mnie wtedy: „Dlaczego?”. Odpowiedziałem, że przecież św. Piotr nie był Włochem.

Pamiętam też doskonale dzień śmierci Jana Pawła I. Powiadomił nas o tym podczas śniadania kierowca kard. Wojtyły. Kardynał bardzo emocjonalnie zareagował na tę wieść, mówiąc: „To niemożliwe, niemożliwe...”. Był wyraźnie wewnętrznie poruszony. Mnie się to również udzieliło. Rozmyślałem, kto będzie następcą papieża Lucianiego, i w głębi myśli pojawiała mi się osoba kard. Wojtyły. Tak że później, gdy został wybrany papieżem, nie byłem zaskoczony. 

KAI: Myślał Ksiądz Kardynał, że kard. Wojtyła jest dobrze do tego przygotowany...

– Gdy spojrzało się na jego współpracę ze Stolicą Apostolską, począwszy od II Soboru Watykańskiego oraz osobiście z Pawłem VI, szczególnie przy encyklice „Humane Vitae”, to widać było, że nie jest on obcą osobą w Watykanie i może być dobrym kandydatem do papieskiego urzędu.

KAI: Gdy został papieżem, wasze kontakty nie urwały się, trwały nadal.

– Stosunkowo często bywałem w Watykanie i letniej rezydencji papieży w Castel Gandolfo. Byłem przy śmierci Jana Pawła II, któremu udzieliłem ostatniego namaszczenia. Po jego śmierci odczułem przede wszystkim nieubłaganą przemijalność życia. Widziałem go w pełni sił, a później gdy chorował i cierpiał. Do końca był sobą, był człowiekiem wielkiej wiary i miłości do Boga.

KAI: Co uważa Ksiądz Kardynał w pontyfikacie Jana Pawła II za najważniejsze?

– Nie sposób jest wyliczyć to, co było najważniejsze w pontyfikacie Jana Pawła II, by nie pominąć czegoś istotnego. Ale chciałbym zwrócić uwagę na trzy kwestie. Pierwsza to niebywały entuzjazm, z jakim się spotykał podczas jego wszystkich pielgrzymek po całym świecie. Tym bardziej jest to niezwykłe, że odwiedzał nie tylko ludzi Kościoła, ale ludzi różnych kultur i religii, ludzi życia politycznego, społecznego i naukowego. Były to zawsze wielkie wydarzenia na skalę ziemskiego globu, bo był człowiekiem posłanym od Boga, aby nieść Jego orędzie całemu światu. 

Kolejne dwie sprawy dotyczą tego, co Jan Paweł II znaczył dla losów Polski i bliskiego mi doświadczenia naukowego. Wszyscy pamiętamy dzień 16 października 1978 r., gdy kard. Karol Wojtyła został wybrany papieżem. W Krakowie cały Rynek Główny zapełnił się ludźmi. Do mnie przyszła na Franciszkańską 3 grupa osób i poszliśmy do Kościoła Mariackiego, gdzie odprawiłem dziękczynną Mszę św. To, czego wtedy doświadczyłem, nie ograniczało się tylko do radości, ale było to przede wszystkim prawdziwe, wspaniałe przeżycie wolności. Zobaczyłem wtedy Polaków jako ludzi wolnych, mimo że żyliśmy jeszcze w systemie komunistycznym.

Dla mnie nie ma najmniejszych wątpliwości, że wizyty Ojca Świętego w naszej Ojczyźnie, jego przemówienia kształtowały niezależność naszego narodu. Pamiętam, jak po wprowadzeniu stanu wojennego w grudniu 1981 r. – kiedy była kanonizacja św. Maksymiliana Kolbego w Watykanie – Jan Paweł II rozmawiał z przedstawicielami komunistycznych władz państwowych na temat sytuacji w kraju. Była to mocna rozmowa, kolejny kamyczek w rozmontowywaniu komunizmu w naszym kraju. Przez cały trudny czas lat 80. XX w. Polacy doświadczali z jego strony niezwykłego umocnienia w dążeniu do wolności.

KAI: A w obszarze naukowym?

– Kolejną mało dostrzeganą sprawą jest troska biskupa, kardynała i papieża Wojtyły o nauczanie filozofii i teologii w Polsce. Dlaczego było to takie ważne? Przypomnijmy, że walka z Kościołem przebiegała na różnych płaszczyznach. Między innymi chciano maksymalnie zaniżyć status społeczny duchowieństwa. Seminaria duchowne miały być tylko szkołami zawodowymi o jak najniższym poziomie, z minimalną dozą wiedzy teologiczno-filozoficznej, tak aby ksiądz jak najmniej samodzielnie i krytycznie myślał. 

Jak już wspomniałem, kard. Wojtyła był przewodniczącym Komisji Episkopatu ds. nauki i robił wszystko, aby Wydział Teologiczny był nie tylko w Krakowie, ale aby takie wydziały były w innych miastach. Przypomnijmy, że przed II wojną światową w Polsce było pięć wydziałów teologicznych na uniwersytetach. Po wojnie wszystkie zostały zlikwidowane. Wszelkimi sposobami ograniczano katolicką naukę. Za tworzenie wydziałów grożono karami, mimo że nasze działania były zgodne z prawem. Jednak mimo szykan wydziały dobrze funkcjonowały. Dopiero gdy pękał komunistyczny monolit, to władze podjęły rozmowy na temat pełnego ich uznania oraz przyznawanych przez nie stopni naukowych i w końcu to zrobiły. We wszystkich tych staraniach brałem udział.

KAI: Zatem kard. Wojtyła dbał o wysoki poziom intelektualny duchownych...

– Kard. Wojtyła uważał, że nie można prowadzić normalnego życia Kościoła bez dobrze wykształconych duchownych. Nie chodzi o stopnie i tytuły naukowe, ale żeby księża byli dobrze wykształceni, posiadali autentyczną wiedzę, dzięki której podejmują dialog ze światem. Niezwykle dbał o właściwą rolę nauk filozoficzno-teologicznych w kształceniu kapłanów, o ich wysoki poziom intelektualno-duchowy. Jeśli ksiądz nie przejdzie porządnych studiów, nie zna dobrze literatury filozoficzno-teologicznej, to jak potem może skutecznie katechizować innych czy wygłaszać dobre kazania. Ta troska św. Jana Pawła II obowiązuje do dziś – zwłaszcza że mamy świadomość, ile wysiłków kosztowało to nas w czasach komunistycznych.

KAI: Czy miał Ksiądz Kardynał poczucie, że obcuje ze świętym...

– Wskażę na dwie cechy świętości Jana Pawła II. Są to: osobista pobożność, głęboka, mistyczna modlitwa oraz niezwykły duch apostolski skierowany nie tylko do młodych, ale do wszystkich ludzi. On całkowicie oddał się Bogu tak w modlitwie, jak i w posłudze ludziom.

KAI: Czy i jak Kościół i Polacy realizujemy duchowy testament Jana Pawła II?

– Nie chcę oceniać. Inaczej przeżywali go jego rówieśnicy, ludzie żyjący w czasach jego pontyfikatu, a inaczej wygląda to teraz. Przede wszystkim powinniśmy cały czas wydawać jego dzieła, aby każdy miał do nich dostęp. Na przykład niedawno wydano w Krakowie „Kazanie na Areopagu” i takie książki trzeba promować. Potem należy czytać i analizować jego dorobek. Nie możemy ograniczać się do zewnętrznych obchodów, lecz pogłębiać i żyć tym, co nam pozostawił. Przecież jego nauczanie na temat małżeństwa i rodziny jest wyjątkowe i stale aktualne.

KAI: Przez 16 lat był Ksiądz Arcybiskup metropolitą lwowskim i przewodniczącym łacińskiego episkopatu Ukrainy. Zapytam przede wszystkim, dlaczego Jan Paweł II tak bardzo zaangażował się na rzecz odrodzenia Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego oraz tak pokochał Ukrainę?

– Podczas swojej wizyty w Lubaczowie 2 czerwca 1991 r. wśród zgromadzonych na Mszy św. 200 tys. wiernych było 20 tys. osób z sowieckiej jeszcze Ukrainy. Moim zdaniem to wtedy Ojciec Święty otworzył ukraińskie okno na świat. Ponadto w tym samym roku wskrzesił struktury kościelne na Ukrainie zarówno Kościoła łacińskiego, jak i greckokatolickiego. Było to wielkie wydarzenie dla kraju, zapoczątkowało przełom.

Drugim niezwykle ważnym wydarzeniem była pielgrzymka w 2001 r. do Kijowa i Lwowa. Jej organizacja była bardzo trudna. Przypominam sobie, jak ówczesny prezydent Leonid Kuczma zaprosił zwierzchników różnych religii do Truskawca, gdzie przebywał w sanatorium. Każdy z nas mówił o swojej wspólnocie. Kiedy przyszła kolej na mnie, powiedziałem, że wiele rzeczy powoli się zmienia, ale jednej mi brakuje, mianowicie przyjazdu Jana Pawła II na Ukrainę. Dodałem, że jego pielgrzymka będzie świadectwem niezależności i suwerenności kraju. Ponadto zaznaczyłem, że dzięki wizycie Ojca Świętego świat o wiele więcej dowie się o Ukrainie. Kuczma pokiwał głową i po krótkim czasie zaczęły się przygotowania. Pielgrzymka papieża przeszła wszelkie oczekiwania. W spotkaniach z Janem Pawłem II uczestniczyły rzesze ludzi wszystkich wyznań i religii. Przypomnijmy, że ani Kościół rzymskokatolicki, ani greckokatolicki nie są wyznaniem większościowym na Ukrainie, gdzie dominuje prawosławie. Jednak pielgrzymka była nie tylko dla nas, ale dla całego kraju przełomem.

KAI: Ksiądz Kardynał położył fundamenty pod pojednanie polsko-ukraińskie. Niestety nadal pojawiają się przeszkody we wzajemnych relacjach. Co powinniśmy łacinnicy i grekokatolicy jako jeden Kościół katolicki robić, aby je przezwyciężać?

– Relacje polsko-ukraińskie są niezwykle ważne. Od początku, gdy zacząłem posługę we Lwowie, nie było mi lekko, ale z czasem dzięki dużej cierpliwości i pokorze nasze stosunki stawały się coraz lepsze. Spotkało nas łacinników wiele krzywd. Nie tylko zrezygnowaliśmy z wielu naszych świątyń, ale zabrano nam świątynie, w których już byli nasi wierni. Stało się tak z powodów ideologicznych, a nie praktycznych. Mimo trudności zawsze kierowaliśmy się dewizą Jana Pawła II, że „człowiek jest drogą Kościoła”. Dlatego staramy się na Ukrainie służyć wszystkim ludziom w duchu ekumenizmu i pojednania. Dostrzegli i docenili moje wysiłki ku polsko-ukraińskiemu pojednaniu prezydenci Leonid Kuczma i Wiktor Juszczenko, honorując mnie wysokimi odznaczeniami państwowymi. Przypomniał o tym niedawno prezydent Andrzej Duda, wręczając mi najwyższe odznaczenie Rzeczpospolitej Polskiej „Orła Białego”.

W kwestii polsko-ukraińskiego pojednania musimy stale iść drogą wytyczoną przez św. Jana Pawła II. Tym bardziej że Ukraina przeżywa obecnie tragedię rosyjskiej agresji na wschodzie kraju. Ponadto nasze relacje powinny być budowane w duchu nauczania wybitnego greckokatolickiego, beatyfikowanego przez Jana Pawła II biskupa Grzegorza Chomyszyna, zamordowanego przez sowieckie NKWD w 1945 r. Powinniśmy studiować jego książkę testament „Dwa Królestwa”. Nie można ulegać mentalności nacjonalistycznej, która jeszcze trwa w niektórych kręgach ukraińskiego społeczeństwa. Musimy pojednać się w prawdzie i sprawiedliwości, pamiętając nie tylko o dobrych momentach, ale też o tym, co było złem w dziejach naszych narodów.

Rozmawiał Krzysztof Tomasik

Krzysztof Tomasik (KAI) / Kraków

« 1 »

reklama

reklama

reklama