Higiena na co dzień i w czasie zagrożenia epidemiologicznego

Wiek XX nazywany jest wiekiem elektryczności, a także wiekiem atomu. Równie dobrze mógłby jednak zostać określony mianem „wieku higieny”. Jeszcze w XIX w. świadomość higieniczna była znikoma. Nawet w szpitalach nie zachowywano jakiejkolwiek higieny.

Higiena: od wiedzy do praktyki

Jeszcze w XIX wieku próby przekonywania środowisk medycznych o znaczeniu higieny w profilaktyce zdrowotnej spotykały się z niezrozumieniem. Jeden z czytelników słynnej książki „Stulecie chirurgów” Jürgena Thorwalda stwierdził nawet, że „dziś przedszkolaki wiedzą więcej o higienie niż ówcześni chirurdzy”.

Okazuje się jednak, że wiedzieć to jedno, a praktykować – to drugie. O ile w szpitalach w ciągu ostatnich stu kilkudziesięciu lat dokonał się olbrzymi postęp w dziedzinie higieny, w naszym życiu codziennym jest znacznie gorzej. Dopiero sytuacje zagrożenia epidemiologicznego, takie jak obecna, związana z koronawirusem, przypominają nam o konieczności zachowania higieny na co dzień. Obserwując naszych współobywateli nie sposób nie dojść do wniosku, że zachowania takie, jak zasłanianie ust przy kaszleniu czy kichaniu, mycie rąk po skorzystaniu z toalety albo po powrocie do domu, korzystanie z jednorazowych środków higienicznych czy dokładne mycie warzyw i owoców, nie są bynajmniej powszechne. Tymczasem są to czynności, które powinny być dla nas tak oczywiste, jak zamykanie na klucz drzwi od mieszkania, gdy je opuszczamy. Tak, jak drzwi stanowią barierę dla niepożądanych przybyszów, tak też stosowane przez nas środki higieniczne są zaporą przed mikroskopijnymi „gośćmi”, którzy mogą przysporzyć nam znacznie większych problemów niż złodziej.

Mycie rąk powinno być naszym codziennym nawykiem. Koronawirus jest jednym z licznych patogenów, które mogą się roznosić przez kontakt z zanieczyszczonymi powierzchniami. Od lat prowadzone są kampanie uświadamiające, jak wiele chorób przenoszonych jest tą drogą – wirus żółtaczki, grypa, różne infekcje dróg pokarmowych (m.in. rotawirus, potocznie nazywany grypą żołądkową), salmonella i paciorkowce, żeby wymienić tylko kilka najczęstszych. Niektóre patogeny są w stanie przetrwać poza organizmem człowieka nawet dwa miesiące, inne (w tym koronawirus) – kilka godzin. Spróbujmy sobie wyobrazić, ilu powierzchni dotykamy, wychodząc z domu: klamki, poręcze i przyciski w budynkach i środkach komunikacji, uchwyty koszyków i wózków sklepowych, lady sklepowe, produkty na półkach supermarketów, krzesła i stoły w szkołach, miejscach pracy czy urzędach, klawiatury i ekrany bankomatów czy automatów sprzedażowych. Wbrew powszechnemu mniemaniu, najbardziej zanieczyszczonymi mikrobiologicznie miejscami nie są toalety (które są stosunkowo często dezynfekowane), ale te miejsca i przedmioty, które albo nie są w ogóle odkażane (jak uchwyty wózków sklepowych), albo są trudne do odkażenia (jak wszelkie powierzchnie porowate czy tapicerowane).

W badaniach przeprowadzonych w ciągu ostatnich lat na zlecenie kanadyjskiej telewizji publicznej CBC ujawniono, że nawet w miejscach takich jak samoloty, szpitale czy hotele, od których oczekiwalibyśmy wysokiego poziomu higieny, bardzo często dochodzi do poważnych zaniedbań. Powierzchnie, z którymi mamy częsty kontakt, skażone były licznymi patogenami, które stwarzały poważne zagrożenie zdrowotne – zarówno jeśli chodzi o ilość mikroorganizmów, jak i ich odmiany. Przykładowo – w samolotach najbardziej zanieczyszczone, wbrew pozorom, nie były toalety, ale oparcia i zagłówki foteli, stoliki oraz kieszenie przed fotelami. W szpitalach groźne bakterie czaiły się zarówno w łazienkach (m.in. na kranach), na korytarzach (zwłaszcza na poręczach), jak i w salach chorych. W hotelach najbardziej zanieczyszczonym przedmiotem okazał się pilot do telewizora, w drugiej kolejności – wszelkie wyłączniki elektryczne oraz krany.

Jakie płyną z tego wnioski? Przede wszystkim – że przebywając w jakimkolwiek miejscu poza domem, czy to w pracy, czy w supermarkecie, czy w hotelu, czy też w środku komunikacji – mamy niemal ciągły kontakt z drobnoustrojami pozostawionymi tam przez poprzedników. Dwie główne drogi zakażeń to droga kropelkowa (czyli wdychanie powietrza, w którym znajdują się patogeny) oraz dotyk lub kontakt bezpośredni. Jeśli chodzi o tę drugą – wyrobienie sobie dobrych nawyków może w bardzo dużym stopniu ograniczyć ryzyko infekcji. Jakie są te nawyki? Po pierwsze – niespożywanie żadnych pokarmów, a także niedotykanie ust, nosa i oczu w miejscach publicznych bez wcześniejszego umycia lub zdezynfekowania rąk. Jeśli musimy dotknąć własnej twarzy, powinniśmy to robić za pomocą chusteczki higienicznej. Po drugie – staranne mycie rąk natychmiast po powrocie do domu. Nie może to być jedynie opłukanie dłoni, ale dokładne umycie przy użyciu mydła, które powinno dotrzeć także do przestrzeni między palcami i obydwu stron dłoni.

Korzystając z jakichkolwiek miejsc publicznych, w tym środków komunikacji – czy to autobusu, pociągu, czy samolotu – musimy zakładać, że są to miejsca szczególnie ryzykowne, zarówno ze względu na bliskość innych osób, jak i pozostawione przez nich „ślady mikrobiologiczne”. Dlatego spożywanie jakichkolwiek pokarmów w takich miejscach jest wysoce niewskazane. Jeśli, odbywając dłuższą podróż, musimy się posilić, powinniśmy zabrać ze sobą antybakteryjne chusteczki lub żel do odkażania rąk i dokładnie oczyścić dłonie przed sięgnięciem po pokarm. Dobrym pomysłem jest też samodzielne przygotowanie kanapek lub innych przekąsek, które do momentu spożycia przechowujemy w szczelnym woreczku, pojemniku lub folii aluminiowej.

W przypadku dużego zagrożenia epidemiologicznego – tak jak obecnie, związanego z koronawirusem – powinniśmy zastanowić się nad celowością korzystania ze środków komunikacji czy też odwiedzania miejsc publicznych. W takich okolicznościach ryzyko zarażenia wzrasta wielokrotnie. Nawet jeśli sami jesteśmy stosunkowo odporni, pomyślmy, czy przebywając w takich miejscach, a następnie przenosząc zarazki do domu, pośrednio nie sprowadzamy ryzyka poważnej choroby czy nawet śmierci na osoby najbliższe – zwłaszcza na starszych krewnych.

Jeśli chodzi o ryzyko zakażenia drogą kropelkową, trudno jest wskazać lepszą metodę zachowania higieny niż unikanie miejsc, w których znajdujemy się w bliskiej odległości od innych, potencjalnie zarażonych, osób. Noszenie masek chirurgicznych czy inne formy zasłaniania twarzy są mało skuteczne. W przypadku kichnięcia czy kaszlnięcia mikro-kropelki wraz z bakteriami lub wirusami roznoszą się na odległość nawet dwóch metrów. W takiej sytuacji mogłaby nas ochronić szczelna szyba lub hełm, ale nie cienka maseczka, nie zakrywająca szczelnie całej twarzy. Z tego powodu w przypadku epidemii władze odwołują imprezy masowe, a także zachęcają obywateli do ograniczenia do niezbędnego minimum podróży i przebywania w miejscach publicznych.

W ostatnich dniach przez niektóre katolickie media przetacza się dyskusja nad zasadnością odwoływania Mszy św. czy też zachęcania do przyjmowania komunii na rękę w regionach dotkniętych epidemią. Przede wszystkim trzeba przypomnieć, że według katolickiej nauki Najświętszy Sakrament działa uzdrawiająco pod względem duchowym, a nie fizycznym. Owszem, Bóg w swojej łaskawości może sprawić, że zdarzy się cud i zawieszone zostaną prawa natury, nie jest jednak to gwarantowane mocą sakramentu. W kościołach zdarzają się różne wypadki, a nawet śmierć, w tym również podczas sprawowania Eucharystii. Nie można więc twierdzić, że sama Eucharystia ma moc zabezpieczającą nas przed jakimkolwiek wirusem, bakterią czy inną chorobą. Zasadne jest natomiast pytanie o sens nakazywania przyjmowania komunii na rękę w sytuacji zagrożenia epidemiologicznego. W przypadku większości wiernych jest to wręcz niebezpieczne – ich własne dłonie prawdopodobnie miały wcześniej kontakt ze znacznie większą liczbą skażonych powierzchni niż dłoń kapłana. Komunia na rękę może być natomiast uzasadniona w indywidualnych przypadkach, gdy np. wierny, który jest świadomy własnej obniżonej odporności, zdezynfekuje swe dłonie tuż przed przyjęciem komunii. W takiej sytuacji być może jednak rozsądniejsze byłoby pozostanie przez niego w domu i uczestnictwo w liturgii za pośrednictwem mediów.

Od higieny do budowania odporności organizmu

Mówi się, że najskuteczniejszą formą obrony jest atak. Nie inaczej jest w przypadku higieny. Nie jesteśmy w stanie całkowicie zabezpieczyć się przed kontaktem z drobnoustrojami. Mamy jednak w swoim organizmie układ odpornościowy, który jest naszą stałą obroną przed zagrożeniami mikrobiologicznymi. Powinniśmy jednak zadbać o jego jak najlepsze funkcjonowanie, aby była to obrona skuteczna.

Organizm ludzki nie jest sterylny. Wręcz przeciwnie: mikroorganizmy, czyli przede wszystkim bakterie i grzyby są ważnymi „sublokatorami”, którzy zamieszkują zarówno naszą skórę, jak i układ pokarmowy. Mogą to być gatunki i szczepy korzystne dla naszego organizmu, ale także szkodliwe. Gatunki korzystne mają wieloraką rolę: nie dopuszczają do rozwinięcia się patologicznej flory bakteryjno-grzybowej, uczestniczą w procesach trawienia, podnosząc przyswajalność wielu składników pokarmowych, zwłaszcza witamin z grupy B oraz mikroelementów, produkują krótkołańcuchowe kwasy tłuszczowe, korzystne dla naszych jelit, współwytwarzają serotoninę – ważny enzym i neuroprzekaźnik (odpowiedzialny m.in. za dobre samopoczucie), wpływają także znacząco na funkcjonowanie naszego układu odpornościowego. W ludzkim przewodzie pokarmowym zidentyfikowano ponad 400 różnych gatunków bakterii (a licząc różne szczepy – nawet wiele tysięcy). Głównymi mieszkańcami zasiedlającymi nasze jelita są bakterie z grup Firmicutes i Bacteroidetes. Koncentracja bakterii w jelicie grubym wynosi ponad 10 bilionów/gram. Według różnych szacunków całkowita masa bakterii w jelitach wynosi od 200 g do ponad 2 kg! Jelita są bardzo bogato unerwione, nie bez przyczyny określa się je jako „drugi mózg” w naszym organizmie. Od sprawnego funkcjonowania jelit zależy całokształt naszego zdrowia, a właściwa flora bakteryjna ma tu zasadniczą rolę.

Co wpływa na florę bakteryjną znajdującą się w naszych jelitach? Okazuje się, że przynajmniej cztery czynniki mają znaczenie kluczowe. Po pierwsze – to, czy urodziliśmy się drogami natury, czy przez cesarskie cięcie oraz czy byliśmy karmieni piersią. Znaczną część korzystnej flory jelitowej dziedziczymy po matce. Cesarskie cięcie oraz brak karmienia piersią zakłócają tę drogę przekazywania mikrobioty. Nie mamy wpływu na to, co działo się w okresie naszego niemowlęctwa, pod naszą kontrolą pozostają jednak kolejne dwa główne czynniki: to, co spożywamy oraz jaki prowadzimy tryb życia. Jeśli chodzi o dietę, szczególnie niekorzystny dla flory jelitowej jest nadmiar cukrów i tłuszczów nasyconych (czyli typowa dieta współczesnego człowieka Zachodu), a korzystny jest błonnik, pokarmy niskoprzetworzone oraz wszelkiego rodzaju kiszonki (na przykład, tradycyjne polskie ogórki czy kapusta kiszona, ale również koreańskie kimczi czy kombucza). Styl życia jest równie istotny dla funkcjonowania jelit i układu odpornościowego. Ciągły stres, niedobór snu, siedzący tryb życia wpływają znacząco na obniżenie naszej odporności. „Hartowanie” organizmu, o którym wiedziały nasze babcie, nie jest mitem, ale należy je właściwie rozumieć. Nie chodzi o niespodziewane wystawianie się na zimno (czyli stres termiczny), ale o systematyczną aktywność fizyczną, zwłaszcza na wolnym powietrzu, która jest bardzo korzystna nie tylko dla naszych mięśni i układu krążenia, ale także dla układu immunologicznego. Ostatnim czynnikiem, który ma znaczący wpływ zarówno na florę jelitową, jak i na funkcjonowanie całego systemu odpornościowego, są przyjmowane lekarstwa, a w szczególności antybiotyki. Większość z nich wyniszcza zarówno bakterie chorobotwórcze, jak i te korzystne dla nas. Odbudowa flory jelitowej po antybiotykoterapii jest trudna i trwa wiele miesięcy. Pomocne okazują się tzw. probiotyki, czyli preparaty zawierające wybrane szczepy „przyjaznej” nam mikroflory. Istotne jest, aby wybierać najlepsze dostępne preparaty. Jedna kapsułka powinna zawierać przynajmniej miliard CFU (jednostek bakterii zdolnych do kolonizacji jelit) i powinna być odpowiednio otoczkowana, aby zapewnić dotarcie bakterii do jelit. Jeśli chodzi o szczególnie polecane szczepy bakterii – są to Lactobacillus Rhamnosus GG, Bifidobacterium BB-12 oraz Lactibacillus acidophilus LA-5.

Gdzie jeszcze czai się zagrożenie?

Poruszając tematy związane z higieną nie można zapomnieć także o dwóch zagadnieniach, które wprawdzie nie mają bezpośredniego związku z bieżącym problemem epidemiologicznym, ale w ogólniejszym sensie są równie istotne. Pierwszym z nich jest potencjalne mikrobiologiczne skażenie wody i gruntu, które może dotyczyć zarówno krajów egzotycznych, jak i bliższych nam geograficznie. Ciekawe, że większość z nas ma opory przed piciem wody prosto z kranu we własnym domu, zapomina natomiast o środkach ostrożności w warunkach turystycznych. Tymczasem woda płynąca z domowych kranów w Polsce w niemal 100% przypadków nadaje się do picia, podczas gdy za granicą lub w miejscowościach turystycznych nie możemy mieć takiej pewności. Szczególnie groźne mogą okazać się sytuacje, gdy poza domem korzystamy z nieprzegotowanej wody, nawet pod postacią lodu wrzucanego do drinków. Również nieugotowane jarzyny i warzywa mogą okazać się źródłem zakażenia. Sami powinniśmy mieć zwyczaj dokładnego ich mycia przed spożyciem (nie mówiąc już o umyciu rąk przed przygotowaniem żywności!). Jaką jednak pewność mamy, że ktoś to zrobił, gdy otrzymujemy gotowy posiłek w restauracji czy tzw. food-trucku?

Problemem, który w ostatnich latach narasta w zastraszającym tempie są tzw. superbakterie, czyli bakterie, które uodporniły się na wszelkie dostępne antybiotyki. O ile w przypadku koronawirusa niepokojące jest najbliższe kilka miesięcy, po upływie których nasze organizmy prawdopodobnie uodpornią się na ten patogen lub wprowadzona zostanie szczepionka, problem superbakterii spędza sen z powiek naukowców i światowych służb zdrowia. Skąd biorą się superbakterie? Istnieją dwa główne źródła: pierwszym z nich jest nadużywanie antybiotyków w terapii pacjentów oraz hodowli zwierząt, drugim zaś niekontrolowany proces produkcji antybiotyków w krajach takich jak Indie. Powszechne stosowanie antybiotyków w przypadkach zaziębień (które zazwyczaj mają charakter wirusowy, a nie bakteryjny!) prowadzi do wyewoluowania szczepów bakterii odpornych na antybiotyki. Jeszcze groźniejsze jest zjawisko przenoszenia produkcji antybiotyków z krajów z wysokimi wymaganiami sanitarno-przemysłowymi do krajów rozwijających się, w szczególności do Indii, gdzie kontrola nad ich przenikaniem do środowiska jest jedynie iluzoryczna. Niezależne badania potwierdzają, że zbiorniki wodne znajdujące się w sąsiedztwie indyjskich fabryk farmaceutycznych skażone są przemysłowymi odpadami, zawierającymi antybiotyki, co z kolei prowadzi do wytworzenia się oporności u bakterii. Bakterie te dostają się w następnej kolejności do organizmów miejscowej ludności, nie zachowującej elementarnej higieny, a ostatecznie przez kontakty turystyczne i handlowe roznoszone są po całym świecie. Zagrożenie stwarzane przez takie bakterie w dłuższym terminie jest znacznie poważniejsze niż problem koronawirusa. W niedługiej przyszłości może się okazać, że stosunkowo prosty zabieg chirurgiczny, a nawet usunięcie zęba związany będzie z wysokim ryzykiem powikłań spowodowanych przez superbakterie, a bakteryjne zapalenie płuc lub inna bakteryjna infekcja skończy się sepsą.

Nie jesteśmy w stanie wyeliminować wszelkich zagrożeń sanitarnych, czyhających na nas. Wiele z nich, zwłaszcza związanych z superbakteriami, jest niemal zupełnie poza naszą kontrolą. W tym przypadku możemy jedynie wpływać na władze, aby podejmowały odpowiednie kroki prawne i organizacyjne, aby zminimalizować ryzyko. W przypadku większości innych zagrożeń nasze zdrowie leży jednak przede wszystkim w naszych własnych rękach. I dlatego warto je myć często i porządnie!

Logo PZU

Partnerem akcji „Zawsze bezpieczny” jest PZU SA.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama