Czy „liberalny katolicyzm” stanie się religijnym centrum Ameryki?

Ross Douthat nie gloryfikuje katolickości Bidena i nie uważa go za ikonę „katolickiego liberalizmu”. Bez ogródek przypomina, że w swojej karierze politycznej zajmował on najpierw stanowisko pro-life. Zmienił je później na rzecz psującego do linii jego partii w sprawach aborcji.

Czy „liberalny katolicyzm” stanie się religijnym centrum Ameryki? Taką możliwość w przyszłości widzi felietonista „New York Timesa” Ross Douthat. Ten znany także z książek dotyczącej religijności Amerykanów autor, w młodości należał do Kościoła Zielonoświątkowców, by następnie wraz z całą rodziną przejść na katolicyzm. 

Jego ostatni artykuł dotyczący zaprzysiężenia nowego prezydenta zatytułowany został „Katolicki moment Joego Bidena” (Joe Biden’s Catholic Moment). Wydarzenie to, według autora, miało także cechy „katolickiego spektaklu”.

„Pewien jezuita [o. Leo O’Donovan] wygłosił modlitwę, prezydent zacytował św. Augustyna, a następnie była chwila ciszy akurat wystarczająca do tego, aby odmówić «Zdrowaś, Maryjo». Obecni byli sędziowie i celebryci reprezentujący różne katolickie rodowody: irlandzkie - John Roberts, włoskie – Lady Gaga i Nancy Pelosi, latynoamerykańskie- Jennifer Lopez i Sonia Sotomayor. (Garthowi Brooksowi, jako reprezentantowi kultury protestanckiej, zostawiono odśpiewanie „Amazing Grace”)… Nawet proponowany przez Bidena gabinet składać się będzie w większości z katolickich demokratów, z małą grupa białych protestantów” – pisze Douthat.

Obserwując religijną historię USA zauważa on, że mijają czasy przeważającego w życiu Amerykanów protestantyzmu. Dominacja ich głównego nurtu, wyraźna od 1881 r., skończyła się w 1960 r. wraz z wyborem katolika Johna Kennedy’ego. Do tego czasu było 13 prezydentów-protestantów, jeden kwakier i jeden unitarianin.

Zdaniem Douthata, do zmniejszającej się roli protestantyzmu w Ameryce przyczynił się brak wspólnego, „religijnego centrum” – jasnych i wspólnych celów i wartości. Szczególnie ostatni protestanccy prezydenci mieli w tym względzie bardzo różne programy. I tak George W. Bush reprezentował linię porozumienia między ewangelikalnymi protestantami a konserwatywnymi katolikami. Niestety na przeszkodzie stanęły, z jednej strony przewalający się przez Amerykę sekularyzm, a z drugiej - kryzys w Kościele katolickim, związany z wykorzystywaniem seksualnym.

Z kolei Barack Obama zdecydował się na niełatwe łączenie liberalnego protestantyzmu z chrześcijaństwem afro-amerykańskim. Jednakże jego druga kadencja upłynęła już nie pod znakiem religii, lecz progresywizmu w takich sprawach jak walka z rasizmem, feminizm, LGBT i ekologia.

Donald Trump natomiast szedł wytyczoną przez polityka Normana Vincenta Peale (1898-1993) ścieżką tzw. pozytywnego myślenia i nie trzymał się jakiejś konkretnej formy wiary. Inspirował on teologię materialnego sukcesu i chrześcijańskiego nacjonalizmu, które protestanccy fundamentaliści chcieliby widzieć jako religijne centrum dla Amerykanów.

W tym kontekście pojawia się Joe Biden. Ross Douthat bynajmniej nie gloryfikuje jego katolickości i nie uważa go za ikonę „katolickiego liberalizmu”. Bez ogródek przypomina, że w swojej karierze politycznej zajmował on najpierw stanowisko pro-life. Jednakże zmienił je później na rzecz bycia ortodoksyjnym w stosunku do linii swojej partii w sprawach aborcji.

W konkluzji artykułu Douhtat pisze o niełatwym „egzaminie-teście”, przed którym stanęli z jednej strony katoliccy tradycjonaliści, a z drugiej katoliccy liberałowie.

o. pj (KAI Tokio) / Nowy Jork

« 1 »

reklama

reklama

reklama