Czy hobbit może być wzorem miłosierdzia? Ks. Stanisław Adamiak o teologii u Tolkiena

J. R. R. Tolkien był głęboko wierzącym katolikiem, co miało wpływ także na jego twórczość. Jakie teologiczne elementy odnajdziemy w jego dziełach? Jak ich szukać i je odczytywać? Czy nie będzie to nadinterpretacja? Wyjaśnia ks. Stanisław Adamiak, autor książki „Teologia Tolkiena”.

Skąd wiemy, że twórczość Tolkiena ma podłoże religijne, że mówienie o teologii jego dzieł nie jest nadinterpretacją?

Tolkien był człowiekiem głęboko wierzącym. Wydaje mi się, że u wszystkich twórców, którzy żyją swoją wiarą, można się dopatrywać aspektów teologicznych. Nie znaczy to jednak, że w przypadku „Władcy pierścieni” mamy do czynienia z książką, która jest podręcznikiem teologii. Za każdym wielkim dziełem stoi jakiś system filozoficzny i w przypadku twórców, którzy są wierzący, za wielkimi dziełami stoi teologia. Tak jest np. u Dostojewskiego, u Dantego czy u Szekspira, a więc i u Tolkiena. Tolkien również sam mówił o treściach teologicznych swoich dzieł, bo wielu czytelników zaczęło się dopatrywać w nich aluzji czy paralel i pytali go o to listownie. Punktem wyjścia są więc listy Tolkiena, w których odpowiadał na te pytania i pisał wprost, że „Władca pierścieni” jest dziełem religijnym.

Jakie są u Tolkiena proporcje dotyczące opowiadania historii i przekazu treści religijnych? Jak to wygląda w porównaniu z „Opowieściami z Narnii” Lewisa?

„Opowieści z Narnii” są alegorią. Są świadomie pisane po to, żeby w pewnym sensie przepisać na nowo Pismo Święte. Zwłaszcza pierwsza i ostatnia – nie trzeba tam głębokiego drążenia, by widzieć Ewangelię i Apokalipsę. Taki był zamysł. Natomiast Tolkien przede wszystkim pisze opowieść dla przyjemności czytelników. On świadomie, odwrotnie niż Lewis, czyści wręcz swoje dzieło z odniesień ściśle religijnych, uważając, że prawdziwa religia jest rzeczą zbyt poważną, by ją przedstawiać przy pomocy wymyślonych historii. Na pierwszym poziomie jest to więc powieść, która nie jest alegorią biblijną. Chodzi tutaj przede wszystkim o system wartości, który stoi za tym opowiadaniem, o motywy działania bohaterów, o to, jak oni widzą świat. To jest wyraźnie chrześcijańskie. Na dłuższą metę być może skuteczniejsze jest podejście Tolkiena niż Lewisa.

Co jest od strony wartości głównym tematem „Władcy pierścieni”?

Sam Tolkien w jednym z listów mówi, że „Władca pierścieni” jest zasadniczo „dziełem katolickim i religijnym”, w innym z kolei, że konflikt w powieści toczy się wokół Boga i Jego wyłącznego prawa do boskiej czci. Może się to wydawać dość śmiałe, bo na pierwszy rzut oka się to nie wybija. Ja bym odczytywał, że „Władca pierścieni” jest przede wszystkim o wolności, o obronie przed zniewoleniem przez grzech i szatana. W postaci Saurona czy jego pana Morgotha trudno się nie dopatrywać Szatana, który kusi i zniewala. Tu pojawia się też pytanie, czym jest pierścień władzy, który może symbolizować grzech, grzech pierworodny czy pokusę. On daje korzyści, np. przewagę w walce, ale okazuje się, że zabiera przy tym człowiekowi duszę. Tak naprawdę słusznym wyborem jest odrzucenie tego, co podsuwa zło, nawet kosztem potencjalnej przegranej czy wręcz śmierci.

Skoro mówimy o grzechu, powiedzmy też o miłosierdziu. Jaki wątek we „Władcy pierścieni” najlepiej opisuje siłę miłosierdzia?

To jest wątek Golluma. Chyba najważniejszy dla lektury teologicznej „Władcy pierścieni” jest drugi rozdział – „Cień przeszłości”, w którym Gandalf tłumaczy Frodowi, co się dzieje wokół niego. Tłumaczy tam, że Bilbo nie uległ tak bardzo złej mocy pierścienia, dlatego że posiadanie go rozpoczął od aktu litości i miłosierdzia wobec Golluma. Na protesty Froda, że tego złego stwora trzeba było zabić, Gandalf mówi, że nie należy tak łatwo szafować śmiercią, że to miłosierdzie jeszcze może się okazać decydujące. Faktycznie tak się dzieje. To wielokrotne okazanie Gollumowi litości i miłosierdzia jest ostatecznie tym, co umożliwia zwycięstwo dobra.

We „Władcy pierścieni” Tolkien nie wprowadza postaci Mesjasza. Dlaczego? Jakie osoby przejmują mesjański symbolizm w tej opowieści?

To świadomy wybór autora, bo Mesjasz byłby trochę na wzór Aslana, jednoznacznie chrześcijański i Tolkien mógłby to uznać w pewnym sensie za brak szacunku. Ewangelia jest prawdziwa i nie ma tu co dodawać; Mesjasz był jeden. Są natomiast postacie, które coś z Mesjasza mają. Najwięcej oczywiście sam Frodo, który bierze na siebie ciężar win symbolizowany przez pierścień i niesie go na górę. Ostatecznie dokonuje aktu uwolnienia świata 25 marca, czyli w dzień, który w średniowieczu uznawano za datę Wielkiego Piątku.

W jakimś sensie figurą mesjańską jest też Aragorn jako król, który ma przywrócić utracone królestwo. Trochę też Gandalf, który opiekuje się drużyną pierścienia, prowadzi ją do zwycięstwa. On jest też przysłany skądinąd. Jest on przejawem opatrzności, której we „Władcy pierścieni” zasadniczo nie widać, ale są jej przebłyski. Jest wspominane, że są siły wyższe, które jakoś kierują tym, co się dzieje. W tle jest jeden z najciekawszych wątków – wątek Sarumana, który jest jakby upadłym Mesjaszem. Miał służyć pomocą i radą, a uległ pokusie pychy i władzy.

Co z treści teologicznych u Tolkiena było dla Księdza najbardziej zaskakujące?

Dla mnie zaskakujące było to, jak bardzo treść jest ortodoksyjna, zgodna z nauczaniem katolickim, które jednak często wykuwało się wśród różnych sporów. Bardzo istotne tu są kwestie związane z wolną wolą i z łaską – gdzie jest granica wolności człowieka, a gdzie działanie łaski. Były na ten temat spory pelagiańskie, kalwińskie, jansenistyczne. To jest coś, co może być łatwiejsze do pokazania w literaturze niż w systematycznym traktacie teologicznym. We „Władcy pierścieni” wszyscy bohaterowie są z jednej strony kierowani łaską i ona wpływa na ich czyny, a z drugiej strony zawsze stoją przed wyborami i ten wybór należy do nich. To jest bardzo katolickie. Wielokrotnie powtarzają się sceny pokusy, której jedni ulegają, drudzy nie, ale nawet ci, którzy nie ulegają, wiedzą, jak blisko im do tego. Tą pokusą jest pierścień. Nie oparł się jej Boromir, oparł się Faramir. Oparli się też Gandalf i Galadriela, wiedząc, że są na krawędzi, że byliby zdolni jej ulec i stać się źli, jak np. Saruman.

Pisze Ksiądz o ciekawostce, że „Władca pierścieni” był bardzo popularny w Polsce w czasie stanu wojennego. Dlaczego tak było?

Wydaje się, że treść „Władcy pierścieni” była wtedy bardzo adekwatna do czasów. Z jednej strony jest wielki Mordor, a z drugiej mali hobbici, a jednak oni wygrywają. „Władca pierścieni” jest na swój sposób powieścią, która przywraca nadzieję. Nie jest to jednak łatwa nadzieja, co jest piękne u Tolkiena – zwycięstwo jest okupione cierpieniem, nie jest całkowite, a rany zadane przez złego nie do końca się leczą. Ale z drugiej strony nawet z sytuacji pozornie beznadziejnej jest jakieś wyjście. Stąd gdy wydawało się, że jest bardzo ciemno na horyzoncie, można było odczytywać „Władcę pierścieni” jako powieść „ku pokrzepieniu serc”.

Jaki cel przyświecał Księdzu przy popularyzacji teologii Tolkiena – w podcastach i w książce?

Myślę, że wiele osób przeczytało lub obejrzało „Władcę pierścieni”. Chciałbym, żeby ci, którzy tylko obejrzeli, też przeczytali, a ci, którzy przeczytali tylko „Władcę pierścieni”, przeczytali też „Silmarillion”. Chciałbym, żeby ktoś, kto czyta „Władcę pierścieni” po prostu jako dobrą literaturę, poświęcił chwilę na pomyślenie, że jest to literatura, która bardzo dobrze współbrzmi z Ewangelią. Na pewno Tolkien by się z tego ucieszył.


« 1 »

reklama

reklama

reklama